Żółty płomień wdarł się w sen i rzężę w potrzasku. Nic przejmuj się. nie przejmuj się, ulży ci o brzasku. Ale brzask jest takt sam i znów się zaczyna - kopcisz, łazisz tu i lam albo pijesz klina. I e-ech raz, i jeszcze raz, i jeszcze któryś, któryś, któryś, któryś, któryś raz, Albo pijesz klina. Dym i rechot ze stu knajp, smutna jak matka - dla frajerów btny raj, a dla mnte to klatka. W cerkwi mrok i złoto w tle, śpiewy i kadzidła. A mnie w cerkwi także źle, cerkiew też mi zbrzydła. Na szczyt góry wpełzam klnąc - dziwna sprawa wyszła, bo na tej górze rośnie klon, a pod górą wiśnia. Niechby zboczem piął się bluszcz do samego nieba... - Nie ma bluszczu - trudno, cóż, nic się zrobić nie da. I e-ech raz, i jeszcze raz, i jeszcze któryś, któryś, któryś, któryś, któryś raz, Nic się zrobić nie da. Kluczę, krążę tak i siak - ciemno, świat bez Boga... A w szczerym polu kwitnie mak i wije się droga. Baby Jagi groźny cień goni lasem-borem, wtem zza drzew katowski pień, krwawy pień z toporem. Gdzieś koniki tańczą w takt rżą cortz hardziej. Na początku coś nic tak, na końcu - tym bardziej. Ani cerkiew, ani szynk - nic mnie już nie znęci... Ktoś tu komuś buty szył, ktoś tu coi pokręcił... I c-ech raz, i jeszcze raz, i jeszcze któryś, któryś, któryś, któryś, któryś raz, Ktoś lu coś pokręcił
© Wiktor Woroszylski. Tłumaczenie, 1988