Tyle w życiu przeszedłem, że któż by to zniósł, Bezlitośnie goniły mnie kule, No a potem za wszystkie zasługi mnie wiózł Do mej wioski wojskowy ambulans. Szofer podwiózł mnie aż pod sam dom, Na odchodne machnęli mi chłopcy, Ale coś niespodzianie zakłuło mnie w skroń - Dom mói dziwnie mi wydał się obcy. Żona zamiast do piersi przytulić się mi, Że wróciłem, przeżywszy to piekło, Na mój widok za głowę złapała się i Wystraszona do domu uciekła. Obszczekały na progu mnie psy, W ciemnej sieni się o coś potknąłem, Po skrzypiącej podłodze doszedłem do drzwi - Drżącą ręką od siebie je pchnąłem. I zamarłem na progu, bo tam, w domu mym Nieznanego mężczyznę ujrzałem, Moja żona przy stole siedziała wraz z nim - To dlatego mnie psy obszczekały. Kiedy wrogi dopadał mnie strzał, Gdy w szpitalu leczyłem swe rany, On spokojnie w mym domu przestawił, co chciał, Poprzewieszał obrazy na ścianach. Choć na wojnie widziałem cierpienie i ból, Śmierć, i rozpacz, i krew, i zagładę, Jednak powrót do domu był gorszy od kul, Bo w tym domu czaiła się zdrada. Pokłoniłem obojgu się w pas, Dławiąc łzy, kilka zdań wykrztusiłem: “Masz ci los, co za pech! Pomyliłem z kimś was. Pod zły adres po prostu trafiłem. Niechaj sprzyja wam los. Gospodarzu, bądź zdrów. Oby dobrze się wam układało...” Wysłuchali cierpliwie w milczeniu mych słów, Jakby nic się w ogóle nie stało. Znowu gardło ścisnęły mi łzy, W pełnej ciszy się z nimi rozstałem, Ale kiedy zamknąłem za sobą już drzwi, Cichy szept: “Wybacz mi...” - usłyszałem.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994
© Bartosz Kalinowski. Wykonanie, 2019