Dobrze pamiętam tamten gest - "Jaki tam z ciebie żołnierz jest! Swoim wyglądem tylko byś obraził front... Miast się w szpitalu leczyć z ran, Mógłbyś od razu trafić tam, Że też przysyłać muszą dzieci Bóg wie skąd!" Wojna, wiadomo, ciężki chleb, Wszystkie marzenia wzięły w łeb. Czasem myślałem, że to wszystko mi się śni. Kiedy ogłuszył mnie dział huk I do okopu zwalił z nóg, Nie wiem dlaczego, sierżant rękę podał mi. Cały mój oddział ubaw ma: "Ile jest cztery dodać dwa? Powiedz, studencie, czy Lew Tołstoj lubił gin? Ile kochanek miał i żon?" Aż wreszcie sierżant uniósł dłoń: "Dajcie mu spokój! Niech się wyśpi. Dość tych drwin". I tylko raz, gdy chciałem wstać I z karabinu serię dać, Rozkazał: "Padnij!" Dodał kilka ostrych zdań. Potem oddawszy serie dwie, Nagle o Moskwę spytał mnie: "Czy domy wielkie na pięć pięter stoją tam?" I znowu huk, i znowu wróg Z drugiego brzegu ostrzał wzmógł, I odpowiedzieć mu nie mogłem, choćbym chciał. Leżał na ziemi sierżant nasz, Celnie trafiony prosto w twarz. Jeden go tylko od okopu dzielił cal.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 2014