W moim hełmie brakuje przyłbicy, Nie mam tarczy, kuleje mój koń, I wyglądam jak błazen, nie rycerz, Kiedy dzidę podnosi ma dłoń. A dawniej mi odwagi - w walce, w mowie - Mógł pozazdrościć nawet wielki kniaź, Wierzyłem święcie, że pochyla głowę Jedynie giermek i królewski paź. Aż kiedyś wreszcie mnie zrzucono z siodła - Zatrzymał konia włócznią jakiś chwat, I do ciemnicy straże mnie przywiodły, I moje plecy długo smagał bat. Zdobią bitwy od lat ciężkie chmury, Krzyki jeźdźców, i stos martwych ciał. I był głupcem okropnym ten, który Z wielkim kniaziem porównać się chciał! Na polu walki teraz już nie stoję - Na zawsze odsunięto mnie od walk. Zabrano moją dzidę, miecz, i zbroję, Chroniącą przed grotami wrogich strzał. Powrozem grubym ręce mi związano, Zamknięto w chlewie, bym nie uciekł stąd, Na długie lata o mnie zapomniano Za to, że jeden popełniłem błąd. Przy drużynie mnie zdrajcą nazwano, Sam kniaź strażom nakazał mnie strzec. Ale kiedyś - po bitwie przegranej - Krwią splamiony dosięgnie go miecz! Lecz ściągam powróz z opuchniętych dłoni, I wiążę temu, co pilnował mnie, I na najgorszym, kulejącym koniu Na pole bitwy - z wiatrem w plecy - mknę! Do strasznej bitwy włączę się od razu, Bo bezczynnos’ci nie potrafię znies’ć!... Posłucham dobrej rady i rozkazu, - Gdy trzeba będzie, z konia zejdę też.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1999