Raz w królestwie, jakich dotąd nie było, Gdzie się wojen ani burz nie lękał nikt, Dzikie zwierze nagle skądś się zjawiło. Co to było: może tur, może dzik? Król ich cierpiał na niestrawność i astmę, Kaszel króla wzbudzał strach zaś wśród mas, Jednocześnie zwierz nad nimi się pastwił: Kilku zjadł a innych wlókł w ciemny las. Król wydawał więc dekretów tysiące: "Bestię - mówi - trzeba schwytać! I w dół! Kto pokona ją, temu zarządzę Rękę córki i królestwa dać pół." W tymże państwie, co w rozpaczi i strachu, Gdzie ni ścieżka nie dotarła ni trakt, Żył strzelec w niełasce szmat czasu, Nie czekając na pochwały ni bat. Wciąż u strzelca jest wesoło i głośno. Pieśni, trunki - nie umierać a żyć! Trubadurzy go schwytali radośnie I na dwór! (gdzie nazajutrz mieli wyć). Widząc strzelca, król z niesmakiem odkaszlnie: "Ani morał cię nie zmieni, ni gest, Ale jeśli tego stwora nam zarżniesz, To królewna żoną twą z miejsca jest." Strzelec odrzekł: "Nagroda to marna. Lepiej dzban mocnego wina mi daj, Bo królewna jest mi zbędna i darmo - Bez nagrody też uwolnię twój kraj." Król mu na to: "Będzie twoja i koniec! Nie chcesz? - to więzienie, zsyłka i mróz! To mój sposób, by cię do niej przekonać!" Strzelec na to: "Ja jej nie chcę, i już!" Kiedy ciągle jeszcze trwała ta kłótnia, Do pałacu wdarł się kwik oraz swąd. Zwierz tym razem się pomylił okrutnie I ostatni w jego życiu to błąd. Cóż miał robić - od butelki odstąpił, Zabił strzelec dziką świnię raz-dwa I odchodząc - króla w hańbie pogrążył, Bo nie czekał na pochwały ni bat.
© Ewa Sobczak. Tłumaczenie, 2006