Czy się mknie autem ścinając wiraże, Czy też piechotą wyrusza na szlak - Przy samobieżnych pojazdów nadmiarze Łatwo się w drodze zamienić we wrak. Wczoraj karawan, co wiózł martwe ciało, Wjechał na tramwaj, a potem na słup. Szofer w szpitalu. A kto uszedł cało? Ten, dla którego kopano już grób. Płaczki przez zęby szlochały co siły, Dętej orkiestry nadęty grzmiał jęk, Pop popiskiwał. I tylko z mogiły Żaden fałszywy nie rozległ się dźwięk. Zgrany kolektyw słowami podzięki Żegnał zmarłego, bo taki już mus, Ale nieboszczyk nie podał im ręki I to mu trzeba zapisać na plus. Wtem deszcz zesłała natura surowa. Cóż spraw człowieczych obchodzi ją bieg? Tłum żałobników pod drzewem się schował, Tylko nieboszczyk tam został, gdzie legł. On gwiżdże na deszcz, grad obchodzi go mało. Każdy umarlak ma hartu za dwóch, Bo chociaż ciało się ruszać przestało, To jednak zdrowy pozostał w nim duch. Za wiele na nas problemów naciera - Jak żyć, czym straszyć i czego się bać? Ach, wtedy spokój nastaje dopiero, Kiedy w mogiłach kładziemy się spać. A czy w zbiorowych, czy we własnościowych - Tu nieboszczycy się zdają na los. Nie chcą urzędom do spraw lokalowych Nowych przysparzać kłopotów i trosk. Nawet w zaświatach, w tym kraju przedziwnym, Też widzę jawny wyższości ich znak: My tu nie znamy ni dnia, ni godziny, A oni wiedzą - co, kiedy i jak.
       
„To nieboszczyków apoteoza!" - Słychać protesty. A ja swoje wiem: W końcu przejedzie nas ktoś, Lecz ktoś spoza Grona kolegów, co śpią wiecznym snem.
© Ziemowit Fedecki. Tłumaczenie, 1984
© Aleksander Trąbczyński. Wykonanie, 1998
© Bartosz Kalinowski. Wykonanie, 2012