Ach, gdzie wczoraj żem był - W dzień ze świecą weź traf, Mam w oczach tylko tapety ze smugą. Była Kławka i ta...W kuchni (żeby bez braw) całowałem się raz z jedną, raz z drugą. Rano rżnie mnie sto pił, słyszę: zdarzył się zgrzyt, gospodynię żem lżył, każdy u mnie miał „kwit”, zamiast śpiewać żem piał: Ojciec mój - Gie-nie-rał! Zetrze wszystkich na miał.   Darłem bluzę na sobie i tłukłem się w pierś, czemu w krąg same zdrajców mordy, nie dawała odetchnąć gościom moja pieśń, dopiekały palące akordy. Nagle nie chcesz już pić, trudno jechać bez przerw. Warto tak sobie zbić Serwis ze znakiem Sevres. Wino tryska ze ścian, Kryształ pada do nóg. Otwórz okno i dzban spuść z zegarem na bruk. Nikt nie ważył się sam podpowiedzieć mi „stop!” więc zmawiali się pierzchliwie po kątach, Kupą wzięli, związali, aż skakali pod strop. Kozioł im się ofiarny przyplątał. Ktoś mi z bliska pluł w twarz, wódkę w gardło lał zuch, tancerz, chyba nie nasz, na dwa-trzy kopał w brzuch, Wdowa świeża jak pąk, Szepcząc „Mężu, to nasz!” Chyba syta mych mąk. Osuszyła mi twarz. Smętnie zwisał nad stołem krwawiący mój nos. Jeszcze chwila a poproszę pardonu. „Rozwiążecie to będę grzeczniejszy niż mops”. Rozwiązali. Jak wór pełen demonów. TERAZ zaczął się bal! Do opisu brak słów. Stoi? - W zęby go wal. Górą ja byłem znów. Ja nie ja - ranny zwierz, Drzwi i okna za próg nie chcesz - nie wierz, chcesz - wierz: balkon frunął za róg. Och, gdzie wczoraj żem był, nie wiem, cały w tym kram. Pamiętam żółte tapety na ścianach. Pozostała mi twarz pełna sińców i szram. Weź, pokazuj się z tym ludziom od rana. Jeśli prawda w tym jest, choćby nawet jej ćwierć, jeden został mi gest, zlec i czekać na śmierć. Nie pisany mi skon! Wdowa, wszystkim na złość, powołała na tron i do dziś nie ma dość.
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2012