Mam złe, koszmarne sny skwierczy żółty ogień Czekaj, czekaj - przyjdzie świt Zdejmie z krtani trwogę. Lecz i rankiem sił mi brak Wolno dzień się wlecze Palę na czczo, lub browarem Suche gardło leczę.         Flaszki pełne w knajpach lśnią Rozrzucając blaski Dla hołoty - słodki raj Dla mnie - odór klatki. W cerkwi zaduch, w cerkwi mrok Dławią mnie kadzidła W cerkwi tez czyha strach Wszystko mi obrzydło. Hen, przed siebie coś mnie gna Nadzieja? Nie prysła Na szczycie góry olcha trwa A w dole kwitnie wiśnia. Płaszczem bluszczu okryć stok Byłaby pociecha Ech, żeby jeszcze coś... Nie ma na co czekać.         Idę polem, brzegiem rzeki Szukam śladów Boga A na bezkresie poła - chabry l daleka droga. Schodzę drogą w gęsty las Wciąż przyspieszam kroku a na końcu drogi tej lśni katowski topór. Gdzieś tam konie z gracją w takt drepcą w tańcu zgodnie Już mej drogi kres - już blask Widzę żółte ognie. I ni w cerkwi, ani w knajpie Ni na drogach świata Nigdzie nie ma już świętości Próżno dłonie składać...        
© Piotr Berger. Tłumaczenie, 1986