Pójść wypadło mężczyznom i cóż? Nie zebrane zasiewy zostawić. Za oknami nie widać ich prawie, Z pyłem drogi stopili się już. Kapie z kłosów dojrzała pszenica, Płynie skarga roniących chleb pól, Nagły wicher zdradliwie tnie lica... Znów tęsknota i ból... Popędzajcie swe konie, czekamy, szczęść Bóg, Szczęść wam Bóg, szczęść wam Bóg... Niech przygodny wiatr koi, niech tuli, niech doda wam siły Potem zaś powracajcie co tchu, wierzby płaczą bez słów, A bez waszych uśmiechów marnieją i schną jarzębiny. Twierdzą czarnej goryczy nasz dom, Wstęp wzbroniony tu wszelkiej radości. Odeszliście, a w domach dziś gości Płacz i żałość, pożoga i grom! Białych koszul wam dzisiaj nie trzeba... Już pożółkły w szufladzie na dnie. Dawnych pieśni nikt teraz nie śpiewa, Głos się plącze i rwie... Popędzajcie swe konie, czekamy, szczęść Bóg, Szczęść wam Bóg, szczęść wam Bóg... Niech przygodny wiatr koi, niech tuli, niech doda wam siły Potem zaś powracajcie co tchu, wierzby płaczą bez słów, A bez waszych uśmiechów marnieją i schną jarzębiny. Ból pod sercem głęboko gdzieś tkwi, Przypomina krwawiącą wciąż ranę. „Zdrowaś Mario..." żarliwie szeptane Echem prośby odwieczne] znów brzmi. Pieszych, konnych - powitać wyjdziemy, Obcych czasem, zmęczonych i złych. To już lepsze niż pustka, pogrzeby, Niż niepewność tych dni... Popędzajcie swe konie, czekamy, szczęść Bóg, Szczęść wam Bóg, szczęść wam Bóg... Niech przygodny wiatr koi, niech tuli, niech doda wam siły Potem zaś powracajcie co tchu, ierzby płaczą bez słów, A bez waszych uśmiechów marnieją i schną jarzębiny.
© Wacław Kaleta. Tłumaczenie, 1989