Nasz korsarz miotał się po morzu wszerz i wzdłuż, A sztandar nie wypłowiał w sztormie ani w boju. Umiemy żagle swe cerować już I dziury w hurcie łatać ciałem swoim. Za nami goni już eskadra, wzięła trop. Zaprasza sztil na rendez-vous złowieszcze, Lecz mówi nam kapitan - twardy chłop: - Nie koniec jeszcze. Nie wieczór jeszcze. Fregata admiralska wtem nadstawia bok, Już lewa burta barwi się dymami. My salwę im na chybił trafił, w mrok Tam pożar gra ze śmiercią, szczęście z nami! W opałach większych byliśmy nie raz, Lecz z wiatrem krucho i kadłub trzeszczy. Kapitan znak śle zwykły, krzepiąc nas: - Nie wieczór jeszcze. Nie koniec jeszcze. W lornetki, trąby stamtąd patrzy oczu sto, A nas, od dymu szarych, gniew rozpiera. Lecz nigdy im nie dane widzieć to, Że nas przykuto z wiosłem na galerach! Nierówny bój! Już rufa leci w puch! “Ratujcie dusze ludzkie!” - “radio” wrzeszczy. “Brać na abordaż!” - zwie kapitan-zuch, - Nie wieczór jeszcze. Nie koniec jeszcze. Kto strachu nie zna, pragnie żyć, nie tchórz, Do walki wręcz natychmiast bądź gotowy! A szczury - precz z okrętu, i to już! Stchórzyły, gdy trwa bój bezpardonowy. I szczury, myśląc sobie: - Licho jego wie! Skakały głupie w dół, bo kule niezbyt pieszczą. A my z fregatą - w bój, złączone burty dwie: - Nie koniec jeszcze! Nie wieczór jeszcze! Nóż przeciw noża, oko w oko, gdzie ten strach! By się nie dostać krabom wgłębię mokre. Kto z koltem, ze sztyletem, kto we łzach. Gdy porzucaliśmy tonący okręt. Lecz im się nie da zetrzeć jego ślad! Podtrzyma nas ocean, choć złowieszczy, Ocean przecież z nami za pan brat! Kapitan rację miał: - Nie wieczór jeszcze!
© Aleksander Śnieżko. Tłumaczenie, 1996