Niczym batogiem głupi sen Zbił mnie okrutnie. Wypadłem w nim nad wyraz źle, Jak drań i dureń. Jak donosiciel, łgarz i łotr, I jak pochlebca. Nie posądziłbym siebie o Takie szalbierstwa. Mocno ściskałem dłonie w pięść, Biłem z wysiłkiem. Ale waliłem jakoś źle, Zbyt zamaszyście. Znikały zwidy, po czym znów, Jak gzy wracały. Mijały wieki, a te wciąż Się pojawiały. To nie był krok, dreptałem w duł Po chwiejnej belce. Nie czułem prawie swoich nóg, Strach ściskał serce. Silnym przypochlebiałem się, Przed złem kark giąłem. Choć nędznym łotrem byłem w śnie, Się nie zbudziłem. Czy brednia to? Ja jęki swe Przez sen słyszałem. Lecz przecież sen przyśnił się mnie I to z morałem. Ocknąłem się i słyszę tuż Żałosne skargi. I rozerwałem wieko snu Z uczuciem ulgi. I u sufitu zawisł sen, Tam się rozpłaszczył. Trzymam go w palcach jak tę wesz, On na mnie patrzy. Wymyłem ręce, czuję dreszcz, Na plecach mam go. Co było kłamstwem w owym śnie? Co było prawdą? A może nie jest aż tak źle, I dobrze będzie. A jeśli miałem w owym śnie Jasnowidzenie. Sen to odbicie myśli z dnia. Czy tak być może ? Gdy wspomnę go, to czuję jak, Kroją mnie nożem. Powiedzą: „Łotr. On swoje wie, Kręci coś chytrze”. I będzie podle, jak w tym śnie, Gdy byłem szpiclem. Skoczyć w ognisko. Brak mi sił, Więc nie skoczyłem. Teraz mi wstyd, jak w owym śnie, Kiedy stchórzyłem. Powiedzą mi: „ Do chóru idź, Śpiewaj jak każą”. Pojąłem, że ten sen miał być Przestrogą ważną.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, ?