Pożary nad krajem gorące, czerwone jak krew, Łuny dziko pląsają: dwa przytupy trzy klaśnięcia. A tu LOS i CZAS na koniki chyże przesiadł się. A my cwałem po kule w łeb, I światem całym wstrząsa dreszcz Od naszego szaleństwa. Świstały kule w krąg, na ślepo bez litości. Gnaliśmy ile sił, a one za nami przez step. Rozkuwaliśmy koniki, a gorące podkowy Spadały w pył na szczęście tych, co kiedyś znajdą je. Cugle prężyły się, piły końskie łby, Galop zawładnął nami i myśli odganiał hen, Wiatr duł, tarmosił kudły, zmiatał z drogi pył, Skręcał w mózgu zwoje i wył złowieszczą pieśń. Ucieczka przed ogniem, strach przed pogonią tu na nic, CZAS zbliżał się galopem i śmiała się w głos fortuna. Szable jeźdźców w blaskach słońca świeciły krzesząc skry. Jeździec-poeta, pegaz - koń, Pożary gasły, tlił się mrok I galop cichł gdzieś w łunach. Dotąd nie widział świat takiej galopady, Dzwoniły kopyta, kroplami tajał śnieg. Zatrute śmiercią kule żałobny werbel grały, Świstały pędząc przed siebie i częściej trafiały w cel. I kto tu kogo w tej ryzykownej grze, I kto tu szybszy w galopie, spóźnić się nie chce nikt. Wiatr duł, z kości mięso obierał i siekł, I szkielet chłód przyjemny duszkiem pił. Zwycięstwo przed nami i chorym poprawi się los, Na przedzie pędzi CZAS prosto, nie po kole. Obiecane „jutro” będzie gorzkie i lepkie jak wosk. Lekko nam biec, gdy wróg bez sił, Przyjacielu dziękuję ci, LOS pędzi łąką w dole. Ufną ŚMIERĆ owinęli sobie wokół palca, Żyje ona obok, nie macha kosą na skos. I już nas nie doganiały kule i nie gwizdały na palcach, Czy twarze uda nam się przemyć rosą, a nie krwią? Zawodził wiatr coraz tęskniej i ciszej. Czas przeszyty kulą na wylot, Los ucierpiał nie mniej. Ciała zabitych, ich serca i dusze Spływały rzeką pobladłe jak śmierć.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, ?