Mundur pasuje a koszula lśni, Sztywny kołnierzyk ciut szyję uwiera. A tu na cynglu kładzie się jak krzyk Śmiertelnie blady palec oficera. Pora! Kto nie zna siły owej pory, Ona jest obok, już wyciąga dłoń, I niebezpiecznie blisko od kabury Jest wygolona do połysku skroń. Ruch dobiegł końca i włosy poruszył, I życie nagle pobladło jak wosk, A śmierć z uśmieszkiem patrzy prosto z lufy Na wygoloną do połysku skroń. Trwożnie zastygła podniesiona brew, Serce zamarło a dusza zadrżała, A w skroni jeszcze nie spuszczona krew W rytm pulsowała i się sprzeciwiała. Kiedy już miała śmierć zanurzyć się, Od ucha w mózg aż po potylicę, Nagle uważnie zapatrzyła się, Na tę żałośnie pulsującą żyłkę. Tym to sposobem śmierć szansę straciła, I przyszło jej się do kabury skryć. Dziś po raz pierwszy śmierć z bliska ujrzała Tę nienawistną, życia cienką nić.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, ?