W co zapatrzeć się mam, czym zachłysnąć się da, gdy powietrze przed burzą takie ciężkie. Co wyśpiewam ja sam, co usłyszysz ty tam, ptaki z baśni śpiewają dziwnie pięknie. Jeden z nich łasi się tak radośnie do rąk, pobratymców przyzywa z gniazd dalekich, lecz tuż obok spuścił głowę smutny biały ptak i nie umiem odgadnąć za czym tęskni. Niechby rozedrgało myśl roztańczonych strun sześć. W skrzydłach ptaków dla mnie dziś nadzieja kryje się. W sinym niebie rosyjskim dzwonnicami przekłutym dzwon miedziany, miedziany dzwon... to szaleje z radości, to z gniewu, a kopuły pokryte szczerym złotem są, żeby częściej Wszechmocny dostrzegał. Stoję jak przed odwieczną zagadką i jak przed bajecznie ogromnym narodem; przesolonym, gorzkim, skwaśniałym, błękitnym i źródlanym... a przecież samogonem! Z błotem w chrapach, tłustym i gęstym, grzęzną konie me, po pas, po brzuch, ale wloką mnie, wloką... przez to mocarstwo, co rozkisłe, opuchłe od snu. Niechby rozświetliło noc staroruskich księżyców sześć! W skrzydłach ptaków dla mnie dziś nadzieja kryje się. Na mą duszę, wytartą ustępstwami co dzień, na mą duszę wytartą jak łach - jeśli do krwi już skrawek pocieniał - złote łaty naszyję, niechaj złotem się mienią, żeby częściej Wszechmocny dostrzegał.
© Paweł Orkisz. Tłumaczenie, 1986
© Paweł Orkisz. Wykonanie, 2005