Pewnego dnia ruszyłem w Magadan Choć nigdy nie marzyłem o podróżach Nad głową mroźny wicher chmury rwał Burza, burza Przez zaspy dwa tygodnie pociąg gnał Stalowym cielskiem lud na torach kruszył I marzły ciała, ale płonął żar w duszy, w duszy I ujrzałem nogajskiej zatoki odmęty I tonących w kipieli morderców i świętych Aż zniknął z horyzontu stały ląd I drzwi wagonu usłyszałem skowyt A na peronie potępieńców rząd Nowych, nowych Wśród dymu, pary i bluźnierczych słów Na ziemi niedomkniętej ludzką stopą Budować będą sieć żelaznych dróg I pazurami rwać spod lodu złoto I ujrzałem nogajskiej zatoki odmęty I tonących w kipieli morderców i świętych Wciągnąłem w płuca haust powietrza nim W okrętu czarną otchłań mnie wepchnięto Tam w perły się zmieniały nasze łzy a w żyłach krew tężała strachem ścięta Z pamięci zniknął nam rodzinny dom I moment gdy zbudzono nas nad ranem Wśród ludzkich resztek wędrowała już Śmierć naznaczona krasnym pentagramem I ujrzałem nogajskiej zatoki odmęty I tonących w kipieli morderców i świętych Nikt ich nie będzie chował z honorami I nawet imion nikt nie zapamięta I będą tak wędrować kolumnami Na piekła dnie wykuwać swoją świętość Nie liczą już na pomoc i ratunek Jak wapno bladzi zrośli się z więzieniem Ich kaci nie zapłacą za rachunek I tylko śmierć i będzie wyzwoleniem Bo widzieli nogajskiej zatoki odmęty I tonących w kipieli morderców i świętych
© Andrzej Kołakowski. Tłumaczenie, ?
© Andrzej Kołakowski. Wykonanie, 2010