Fiedia od dziecka lubił grzebać w ziemi, gotów był wręcz przekopać ją na wskroś, w domu miał tyle złomu i kamieni, że tacie z mamą dęba stawał włos. Na studiach Fiedia dawał z siebie wszystko, przekopał grunt w promieniu trzystu wiorst i przyniósł tak ohydne znalezisko, że profesorom dęba stanął włos. Na praktyce wykopał był szoferkę ciężarówki „Ził" i orzekł, że to prasłowiański hełm. A gdy głęboko wrył się w Krym, to sztuczną szczękę znalazł w nim - wielgachną, ze staroetruskim kłem. Ze Scytów pisał pracę dyplomową, w dziedzinie Scytów wspiął się na sam szczyt, i bluzgał taką kurrr... hanową mową, że nawet Scytom w grobach było wstyd. Ruiny zapomnianych miast odkrywał Fiedia raz po raz i wykrzykiwał, by mu pomnik wznieść, bo właśnie przypadkowo wpadł na pitekantropusa ślad - i walił przy tym kułakami w pierś. Natura jednak zawsze robi swoje, znudził się Fiedi kawalerski los, wrzasnął: „Odkryję żonę swą jak Troję, a wam z zazdrości dęba stanie włos!" Przeszukał prawie cały świat, Rzym, Egipt, Grecję i Kraj Rad, aż znalazł swój ideał - ale cóż, gdy przyjrzał mu się bliżej - zbladł; ideał miał mniej niż sto lat... W archeologii jest to minus, a nie plus.
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1991
© Aleksander Trąbczyński. Wykonanie, 1998
© Katarzyna Skrzynecka. Wykonanie, 2000