Odlot o szóstej trzy, najpierw cło, celnik cli, jakby zły i nerwowy jest dziś; portki mając pełne, na odprawę celną czekam, drżąc zupełnie jak liść. Stałem cichutko, bałem się oddychać, w torbie gorzały przemycałem litr, celnicy zaś sprawdzali Chilijczyka, a co on wiózł, to aż powiedzieć wstyd. Od pępka wzwyż ogromny krzyż, w kolejce wrzask się podniósł: „A dać mu w ten chilijski pysk, niech łobuz ściągnie spodnie!" I fakt: celnicy w try miga znaleźli w kalesonach szesnastowieczne krzyże dwa, mszał, witraż i ikonę. Ach, jak klął, jak się darł, co to on, że on nam, że się do rządowych zwróci sfer: nic nie wyszło z tego, Ukrzyżowanego zatrzymaliśmy w ZSRR. Mądrzeją ludzie po kolejnych szkodach, zabytki wszak potrzebne są i nam, toż to bogactwo kraju i narodu, choć równocześnie klerykalny chłam. A ileż to beztroskich lat z pocałowaniem ręki słaliśmy hen, w daleki świat byłych rosyjskich świętych, z ikonostasów, z chłopskich chat w pokorze i bez skargi wyruszał w ów daleki świat dorobek starodawny... Mister wył, potem łkał, doktor w ząb wiertło pchał, wreszcie wyjął owinięty w nerw marmurowy posąg rozmiar sześć na osiem z cyklu „Chrystus trzymający ster". I od rewizji drań się nie wymigał, Wszystko wytrzęśli z niego na tym cle, w kieszeni miał schowaną sprytnie figę, a w fidze tryptyk i ikony dwie. - I po co się pan męczy z tym, byłoby przecież prościej kupić rosyjski souvenir, harmoszkę czy matrioszkę, w „Bieriozce" takie ładne są, produkcja eksportowa - Car-Puszka, kawior, „Cichy Don", „Stoliczna" i samowar... Ciężko jest granic strzec, przemyt to wredna rzecz, czas położyć kres gangrenie tej - A Chilijczyk splunął, tyłek w spodnie wsunął, i odleciał gdzieś do JU ES EJ. Jak dobrze, że celnicy czujność wzmogli, że stara się jak może Urząd Ceł, by nie uronić nic z naszej historii i nie dopuścić do wywozu dzieł! A rozkradają - jeden dzwon, drugi ikonek parę, i tak złodzieje z obcych stron wywożą naszą wiarę, opuszcza tłumnie własny kraj wbrew sobie i na zawsze narodu najcenniejszy skarb - prorocy i mesjasze... Cały drżę, w oczach mgła, szósta dwie, teraz ja, stoję cicho jak pod miotłą mysz - krzyż mam nad kolanem wytatuowany, powiem, że to jest Czerwony Krzyż! Araba celnik rozpracował migiem, w burnusie Arab tryptyk wywieźć chciał, w kieszeni palce szybko splatam w figę - może nie mnie dosięgnie celny strzał... Arabów tłumy ciągną wciąż do starej Europy, wszyscy ją teraz zwiedzać chcą, pomyślcie sobie o tym, przyjadą, każdy kupi coś - od szejka do fellacha, a potem jedzie Chrystus nasz z wizytą do Allacha. Zagranica - czort z nią, tutaj stoi mój dom, tu są swoi, tu wszystko ma sens, twarze męczenników patrzą na mnie z ikon - oni wiedzą, że tak właśnie jest. Już na rewizję jak na ścięcie idę, przy świętych mnie rozbiorą - taki wstyd! I znajdą - pusty łeb, w kieszeni figę, na skórze krzyż i nie pomoże nikt! Krzyż zdrapywałem, klnąc swój los i ten tatuaż głupi, wtem w mej obronie zabrał głos opiekun naszej grupy, powiedział: - Dobra, może iść, zostawcie go, panowie, spójrzcie na niego - co tu clić, pół litra ma, i więcej nic, wiadomo, że nasz człowiek!
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1986