MOŻNA GO BYŁO TYLKO ZABIĆ...

W Museum

Za bilet na jego koncert oferowano przydział na mieszkanie spółdzielcze w Moskwie, a wdzięczni wielbiciele niejednokrotnie unosili na ramionach autobus, w którym siedział po zakończonym występie. Przed Teatrem na Tagance, na deskach którego występował przez szesnaście lat, stały (nawet w siarczyste moskiewskie mrozy) tasiemcowe kolejki widzów, zapisujących się na bilety na spektakle z jego udziałem, flamastrem zaznaczających numery na rękach „kolejkowiczów”, dyżurujących w kolejce nocą na składanych krzesełkach i łóżkach polowych. Na wieść o jego śmierci na wszystkich okrętach Radzieckiej Floty Północnej flagę państwową opuszczono do połowy masztu. Oczywiście, samowolnie. Kapitanowie jednostek byli w pełni świadomi konsekwencji takich działań. Trafił też do Księgi Rekordów Guinnessa w kategorii „Najliczniej uczęszczane pogrzeby”.

Milicjanci salutowali mu, gdy jechał po Moskwie w swym legendarnym Mercedesie, z którego wyciskał sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, nie zawracając sobie głowy światłami i znakami drogowymi. Nurkował, schodząc bez butli tlenowej na głębokość pięćdziesięciu metrów, kopniakami wyrzucał za drzwi inspektora kontroli skarbowej, bił się z czarnoskórymi mieszkańcami dzielnicy portowej w Marsylii, krzyczał do wypisującego mu mandat za złe parkowanie milicjanta: „K... twoja mać! Tu jest napisane, że mam prawo parkować tu piętnaście minut, i równo piętnaście minut będę tu stał!”

Dyspozytorzy lotów zatrzymywali dla niego kołujący już na pasie startowym samolot do Paryża, a celnicy, na widok dowódcy zmiany, pospiesznie wsuwali mu za pazuchę nie zgłoszone do kontroli celnej, wywożone dla Mariny Vlady, futerko z soboli i złoty pierścionek z ametystem.

Miał trzy żony, miał też w swym „dorobku” niezliczoną ilość związków pozamałżeńskich, kobiety szalały za nim tak bardzo, że przesłaniał im cały świat, wystarczyło, że wziął do ręki gitarę, a wszystkie kobiety były jego... W końcu usidlił francuską blond piękność, gwiazdę ekranu, która z miłości do niego godziła się na życie w ciasnych wynajętych mieszkaniach, zostawiając pustą willę w podparyskim Maissons Laffitte.

W najbardziej zniewolonym państwie był najbardziej wolnym człowiekiem. Bez jednego choćby tomiku wierszy, bez płyt, reklamy, plakatów, bez zezwoleń na zawsze półlegalne koncerty, bez występów w telewizji i na antenie radiowej stał się najpopularniejszym człowiekiem w kraju. Jak zauważył dyrektor artystyczny Teatru na Tagance Jurij Lubimow: „W kraju, w którym nic nie było wolno, on zaśpiewał wszystko, co chciał. I był tak niewiarygodnie popularny, tak kochany przez wszystkich, że nic nie można było z tym zrobić. Można go było tylko zabić”.

Włodzimierz Wysocki. Osławiony Hamlet z gitarą, Wielki Bard Wolności, idol wielu pokoleń, wybraniec muz i faworyt publiczności, bohater licznych skandali (także obyczajowych), poeta, pieśniarz, aktor teatralny i filmowy, kompozytor, scenarzysta, przedwcześnie zmarły charyzmatyczny artysta, którego pieśni słuchają w nabożnym skupieniu niezliczeni wielbiciele w najodleglejszych nawet zakątkach kuli ziemskiej.

Jak wytłumaczyć współczesnym czytelnikom fenomen Wysockiego, jak uzmysłowić im jego niewiarygodną popularność i bajeczną sławę? Wziąć Michała Żebrowskiego, skrzyżować go z Bogusławem Lindą, ożenić z Catherin Zetą Jones, albo Millą Jovovich, zaprzyjaźnić z Michaelem Douglasem, Russelem Crowem i Kevinem Costnerem, i obsadzić w głównej roli w „Batmanie”, „Gladiatorze” lub „Szklanej pułapce 4”... Nie, to i tak nie będzie to samo. Wyjątkowość Wysockiego polega bowiem na tym, iż w całej historii światowej sztuki, ale i światowego show-biznesu nie sposób się doszukać drugiego takiego twórcy, nie sposób wskazać jednego choćby poza nim artysty, który panując niepodzielnie na poetyckim Olimpie, osiągając szczyty kunsztu scenicznego i bezsprzecznie przynależąc do kultury wysokiej, by nie powiedzieć elitarnej, stał się zarazem ikoną pop-kultury, ukochanym bohaterem mas, wyrazicielem marzeń, dążeń, tęsknot i pragnień całego społeczeństwa. Fenomen Wysockiego polega na tym, iż najbardziej nawet niebywałe, niemal niestworzone historie, opowiadane przez świadków jego niewiarygodnej popularności, to czystej wody prawda. I nie ma w tych opowieściach żadnej nadinterpretacji, żadnych przejawów zapotrzebowania na tragiczne biografie twórców i wszelkiego rodzaju undergroundy. Wysocki zyskał niebotyczną, mityczną sławę już za życia. W czasach, gdy na półkach księgarskich zalegały wydawane w ogromnych nakładach przez nikogo nie czytane i nie kupowane „dzieła” hołubionych przez aparat partyjny członków Związku Pisarzy Radzieckich, zaś monopolista w dziedzinie produkcji fonograficznej państwowa wytwórnia płyt „Melodia” z maniakalnym uporem tłoczyła krążki z muzyką kompozytorów, których nikt nie słuchał i z piosenkami, których nikt nie nucił, miliony Rosjan przepisywały po nocach do postrzępionych (z powodu wyjątkowo częstego i masowego użytku) brulionów teksty nowych utworów Wysockiego, zaś jego pieśni rozbrzmiewały z co drugiego otwartego okna. By zrekompensować poecie brak oficjalnego uznania, wielbiciele wręczali mu tomy jego wierszy, przepisanych na maszynie i oprawionych w introligatorni, z umieszczoną na forzacu informacją: „Nakład: 5 egz.”

W dniach premierowej emisji pięcioodcinkowego serialu kryminalnego „Miejsca spotkania nie można zmienić” (w Polsce prezentowanego pod tytułem „Gdzie jest czarny kot?”), w którym Wysocki wcielił się w postać kapitana milicji Gleba Żegłowa, ulice radzieckich miast wyludniały się. Rosyjscy dokumentaliści dotarli niedawno do milicyjnych statystyk z tamtego okresu, które potwierdziły, iż w ciągu pięciu wieczorów, w czasie których telewizja radziecka emitowała serial „Miejsca spotkania nie można zmienić”, w Moskwie nie zarejestrowano ani jednego przestępstwa.

Gdy w 1981 roku, w rok po śmierci Wysockiego, państwowa oficyna „Sowriemiennik” wydała w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy pierwszy tomik jego wierszy „Nerw”, nieznani sprawcy ukradli cały wagon kolejowy, w którym przewożone były te właśnie książki. Bułat Okudżawa napisał o tym potem w jednej ze swych pieśni. Gdy w roku 1989 w Moskwie wydano książkę „Wysocki. Cztery czwarte drogi”, kosztującą nieco ponad półtora rubla, można ją było kupić jedynie u spekulantów, i to ze stukrotnym przebiciem - w cenie stu pięćdziesięciu rubli. Na podobnym poziomie kształtowała się wówczas wysokość średniej pensji w Związku Radzieckim...

Oficerowie MSW i KGB, partyjni dygnitarze i wszelkiej maści decydenci, potępiający twórczość Wysockiego oficjalnie, po skończonej służbie wracali do domów i, wydobywszy z segmentu magnetofon Grundig, ronili łzę nad losem bohaterów jego „Piosenki o moim sierżancie”, albo „Ballady o Sieriożce Fominie”. Nikt jeszcze nie używał słów „charyzma” czy „kultowy”, ale władza radziecka doskonale rozumiała, że Wysocki jest artystą po stokroć bardziej niebezpiecznym, niż choćby Okudżawa, bowiem jego niezwykła osobowość wywiera na tłumy iście magnetyczny wpływ i ma on w sobie to „coś”, czego nie sposób nazwać, ani tym bardziej zdefiniować, czego jednak nie sposób nie zauważyć, wobec czego nie sposób pozostać obojętnym, i co sprawia, że życie jednego człowieka staje się nagle ważne dla milionów, w dużej mierze determinując ich światopogląd i poczynania. Był przystojny, młody, odważny, niesamowicie utalentowany. I tak bardzo rosyjski. Jak kochał, to do szaleństwa. Jak pił, to na umór. Jak tworzył, to z iście boskim geniuszem. Jak rozpaczał, to tak, że razem z nim płakał cały kraj. Właśnie dlatego antyradziecki Wysocki był dla władzy radzieckiej tak bardzo niewygodny, tak znienawidzony, tak potwornie niebezpieczny i zarazem - paradoksalnie - tak bliski, tak zrozumiały, tak niewiarygodnie swój. Bo kto jeszcze mógł tak zaśpiewać o rosyjskich żołnierzach, szturmujących wrogie pozycje, „od Uralu odbiwszy się nogą”, o bogach wojny - artylerzystach, o lotnikach taranujących samoloty nieprzyjaciela w ostatnim samobójczym porywie wojskowej powinności, o poległych nad Surą, czy pod Moskwą, o wierności i niewierności żołnierskich żon, o sierocej tęsknocie synów, córek i ich niechcianych ojczymach, o frontowych trofeach, ubarwiających beznadziejnie szary, bosy i głodny powojenny byt, o batalionach karnych, którym powierzano misje straceńców... Kto lepiej od niego znał ten kraj - od Morza Czarnego po Ochockie, od Moskwy po Magadan i Władywostok. Słowa propagandowej radzieckiej piosenki D. Tuchmanowa i W. Charitonowa „Moj adries nie dom i nie ulica, moj adries Sowietskij Sojuz” paradoksalnie jak ulał pasowały do Wysockiego, bowiem nie było w całej jego ojczyźnie człowieka, który, niczym on, mógłby się czuć jak we własnym domu w każdym zakątku kraju. Wysocki mógł wsiąść w Moskwie do kabiny poznanych przygodnie pilotów, by nazajutrz znaleźć się w Magadanie lub Chabarowsku, mógł przekroczyć próg dowolnego mieszkania i wszędzie przyjmowany był jak najlepszy przyjaciel, wszędzie natychmiast znajdowali się ludzie, którzy pragnęli zorganizować jego (nielegalny!) koncert, wszędzie podejmowano go z honorami, wszędzie czuł się jak u siebie. Ba, miejscowi partyjni sekretarze poczytywali sobie za punkt honoru możliwość spotkania z nim. Tak, jak nie znany jeszcze wówczas światu pierwszy sekretarz Stawropolskiego Komitetu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow, który w 1978 roku, po koncercie Wysockiego w gmachu stawropolskiego cyrku, podszedł do artysty z pytaniem: „Co moglibyśmy dla Pana zrobić? Bardzo spodobał nam się Pana koncert. Dostaliśmy niedawno partię szwedzkich półkożuszków, więc może...” Wysocki uprzejmie, lecz kategorycznie odmówił.

Jak zauważył izraelski krytyk Jakub Korman, odsądzająca Wysockiego od czci i wiary władza radziecka, piętnująca jego brak posłuszeństwa wobec systemu, wykorzystywała zarazem jego legendarną popularność do wpompowywania całkiem pokaźnych sum do kasy czerwonego imperium. Rzeczywiście, na rok przed śmiercią poety wytwórnia Melodia wydała jego płytę - LP „Vladimir Vysotsky sings his own songs”. Wydała wyłącznie w wersji eksportowej, z pogwałceniem praw autorskich, nie tylko nie płacąc artyście należnych tantiem, nie tylko nie pytając Wysockiego o zgodę, ale nawet nie informując go o tym fakcie (sic!). Płyta osiągnęła niebotyczny wynik czternastu milionów sprzedanych egzemplarzy (w ciągu pierwszego roku sprzedaży). To wynik o niebo lepszy, aniżeli ten, który osiągnął najlepiej sprzedający się album Beatlesów LP „Abbey Road”. Oprócz radzieckiej edycji, ta sama płyta doczekała również wydania w Bułgarii, Finlandii i Japonii, osiągając w ciągu pierwszych trzech lat po śmierci Wysockiego wynik kolejnych czternastu milionów sprzedanych egzemplarzy.

Czerwone imperium czerpało pełnymi garściami z niebywałej popularności poety, nie przestając zarazem gnębić jego miłośników. Samego Wysockiego nie mogły już bowiem dosięgnąć żadne troski. Zmarł 25 lipca 1980 roku w Moskwie. W stolicy Kraju Rad trwały właśnie XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie. 28 lipca, w dniu pogrzebu Wysockiego, przestały one jednak interesować niezliczonych wielbicieli poety i... zachodnich korespondentów akredytowanych w Moskwie. Ci ostatni stali się świadkami niebywałych wydarzeń. Od godziny czwartej nad ranem przed siedzibą Teatru na Tagance, na scenie którego wystawiono trumnę z ciałem artysty, zaczęły gromadzić się tłumy. Rozpędzono je jednak przy użyciu samochodów - tzw. polewaczek. Po upływie kilku minut tłumy zaczęły się gromadzić ponownie. Milicja uruchomiła specjalny sztab (z dowódcą w randze generała milicji) nadzorujący przebieg uroczystości pogrzebowych, zmobilizowano nawet milicję konną. Ruchomy sztab obserwował przebieg wydarzeń z ustawionych przed teatrem milicyjnych autobusów. Ludzie tłoczyli się na dachach okolicznych domów, budkach telefonicznych, kioskach... Nikt nie prowadził oficjalnych statystyk, dlatego do dziś nie wiadomo, ile osób uczestniczyło w ceremonii pożegnalnej. Najczęściej mówi się o stu tysiącach, choć padają również liczby znacznie większe, rzędu trzystu, czterystu tysięcy. Syn poety Nikita Wysocki powiedział w jednym z wywiadów, iż jego ojca żegnało około miliona wielbicieli. Podobną liczbę podają niektórzy z zachodnich dziennikarzy. Wiadomo natomiast na pewno, iż kolejka do trumny z ciałem poety ciągnęła się od Teatru na Tagance do ulicy Kotielniczeskiej, i dalej (wzdłuż nabrzeża) aż do Kremla. Miała długość dziesięciu kilometrów. Moskwa nie widziała podobnego pogrzebu od czasu śmierci Stalina. Olimpiadą nikt się tego dnia nie interesował. Jeden z radzieckich dygnitarzy powiedział wówczas o Wysockim: „Przez całe życie nam bruździł, i nawet po śmierci zepsuł nam takie święto!” Gdy na polecenie jednego z oficerów KGB z fasady Teatru na Tagance usunięto portret Wysockiego, stłoczony na Placu Tagańskim kilkudziesięciotysięczny tłum groźnie uniósł zaciśnięte pięści, skandując na całe gardło: „Fa-szyś-ci! Fa-szyś-ci! Fa-szyś-ci!” Portret wywieszono ponownie. Tłum powitał go burzliwymi oklaskami. Fotografie z tego dnia utrwaliły wiele wydarzeń, niekiedy rażąco ze sobą kontrastujących. Można na nich zobaczyć milicję pacyfikującą tłum, ale i młodych milicjantów, którzy w momencie gdy z budynku teatru wynoszono trumnę z ciałem Wysockiego, żegnali go w postawie „baczność”, zdejmując przy tym czapki z głów.

Śmierć poety nie wpłynęła w żaden sposób na stosunek czerwonych dożów do jego osoby. Wręcz przeciwnie, Wysocki już nie żył, a władza radziecka nadal się go bała. Mało tego, martwy Wysocki okazał się jeszcze bardziej niebezpieczny, niż żywy. Gdy żył, gniew decydentów skupiał się na jego osobie. Koledzy po piórze, zazdrośni o jego sławę, ochoczo wtórowali władzy. Nomenklaturowy poeta, pupil władzy radzieckiej, autor tekstów wielu oficjalnie chwalonych piosenek Jewgienij Dołamtowski grzmiał na posiedzeniu Związku Kompozytorów Radzieckich: „Miłość do Wysockiego oznacza brak akceptacji dla władzy radzieckiej. I nie można mieć w tej dziedzinie żadnych iluzji: Wysocki trzyma w rękach nie gitarę, a karabin, zaś każdy jego singiel to bomba podłożona pod nasze radzieckie społeczeństwo. I jeśli nie zamienimy się w saperów, to za kilkanaście lat jego pieśni zniszczą nasz system”. Gdy Wysockiego zabrakło, karząca ręka władzy wymierzała razy jego wielbicielom. W 1981 roku, w Samarze (wówczas Kujbyszewie), mieście nad Wołgą, miłośnicy poety powołali do życia pierwsze na świecie muzeum Wysockiego. Tamtejsze KGB szybko rozpędziło jednak rozkochanych w jego poezji młodych ludzi. Niektórzy z nich stanęli nawet przed sądem.

Po śmierci poety Jurij Lubimow rozpoczął w Teatrze na Tagance pracę nad spektaklem „Władimir Wysocki”. Uwagi o przedstawieniu aktywnie wymieniano na linii KGB - KC KPZR - Ministerstwo Kultury ZSRR. Szef KGB Jurij Andropow donosił w liście do KC KPZR: „Według informacji otrzymanych ze źródeł operacyjnych i agenturalnych dyrektor artystyczny Teatru na Tagance Jurij Lubimow w procesie przygotowań do premiery spektaklu o zmarłym w 1980 roku aktorze tego teatru W. Wysockim próbuje w tendencyjny sposób ukazać drogę twórczą Wysockiego. Premiera planowana jest na 25 lipca - rocznicę śmierci Wysockiego. W tym samym dniu samowolnie powołany do życia „komitet do spraw spuścizny twórczej W. Wysockiego” przy Teatrze na Tagance (J. Lubimow, W. Abdułow i in.) zamierza zorganizować ceremonie poświęcone pamięci Wysockiego na Cmentarzu Wagańkowskim i w sali teatru na zakończenie spektaklu. Ceremonie te mogą wzbudzić niezdrowe zainteresowanie ze strony miłośników Wysockiego i stworzyć warunki do możliwych przejawów zachowań o charakterze antyspołecznym”.

Pisma w sprawie spektaklu słali do KC KPZR również towarzysz W. Szauro - Naczelnik Wydziału Kultury KC KPZR, tow. W. Dementiewa - sekretarz Moskiewskiego Komitetu Miejskiego KPZR, tow. M. Zimianin - sekretarz KC KPZR, P. Demiczew - Minister Kultury ZSRR. Demiczew donosił między innymi: „W popularyzacji twórczości W. Wysockiego, szczególnie po jego śmierci, zaczęły przejawiać się elementy niezdrowej pogoni za sensacjami i skandalami, podgrzewane przez wrogie kręgi za granicą, zaliczające go do grona dysydentów. Pieśni pozostawione przez Wysockiego pełne są sprzeczności, co wynika z jego światopoglądowej niedojrzałości. Na losie twórczym Wysockiego, postawie i stanie świadomości zaważyła w sposób zgubny jego ideowa niedojrzałość. W wielu wierszach i pieśniach Wysockiego dominują motywy karczemne, mowa w nich o bójkach, pijatykach, więzieniach, czarnych „Wołgach”, kapusiach, dziwkach. Kulminację osiągają te motywy w pieśni „Polowanie na wilki”, która w sposób metaforyczny przedstawia sytuację artysty w społeczeństwie radzieckim: „... zagrodziwszy nam wolność flagami, bez wahania sięgają po broń”. 15 lipca Lubimow bez zgody władz przeprowadził próbę spektaklu, zapraszając na nią dyplomatów, dziennikarzy z prasy zagranicznej, radia i telewizji...”

Na marginesie pisma ministra Demiczewa, a ściślej tej jego części, która dotyczyła pieśni „Polowanie na wilki”, sekretarz KC KPZR M. W. Zimianin odnotował: „Wiersz kontrrewolucyjny”.

Sekretarz Moskiewskiego Komitetu Miejskiego KPZR W. Dementiewa donosiła: „Na wieczorze pamięci, który odbył się w teatrze, obecnych było przeszło 600 osób. Tego samego dnia grób Wysockiego na Cmentarzu Wagańkowskim odwiedziło 14-15 tysięcy osób. Dzięki środkom ostrożności, podjętym przez Moskiewski Komitet Miejski KPZR, KGB, a także Departament ds. Kultury, na cmentarzu i w teatrze nie doszło do zakłócenia porządku publicznego”.

W KGB doskonale wiedziano o najdrobniejszych nawet przejawach wzmożonego zainteresowania twórczością Wysockiego, nawet o pisanych w klasach wypracowaniach na temat jego poezji i organizowanych w szkołach wieczorach poświęconych jego pamięci. W 1982 roku wśród licznych pism adresowanych do sekretarza Moskiewskiego Komitetu Miejskiego KPZR W. Griszyna znalazł się dokument opatrzony klauzulą „Tajne”. W dokumencie pisano: „W listopadzie 1981 roku na kursach doskonalenia kwalifikacji kadry kierowniczej, zorganizowanych pod egidą Akademii Dyplomatycznej MSZ ZSRR, wygłosił odczyt starszy pracownik naukowy Instytutu Stanów Zjednoczonych i Kanady Akademii Nauk ZSRR, członek KPZR Kokariew I. J. Wbrew zaplanowanemu tematowi wykład ten zawierał subiektywne refleksje i bezkrytyczne wypowiedzi o twórczości W. S. Wysockiego”.

Rzeczywiście Igor Kokariew, naukowiec - socjolog, zmienił wówczas temat wykładu i zamiast odczytu o „krytycznej analizie antykomunistycznego charakteru ideologii i polityki sfer rządzących USA” wygłosił prelekcję o „najbardziej znaczącym zjawisku i wydarzeniu, mającym decydujący wpływ na życie społeczeństwa radzieckiego, czyli twórczości W. Wysockiego”. Ta samowolna zmiana wydaje się z perspektywy lat niemal samobójczą misją. Igora Kokariewa natychmiast wzięło pod lupę KGB. Efektem agenturalnej przenikliwości była notatka operacyjna z dopiskiem „Tajne” o następującej treści: „W procesie weryfikacji ustalono, że podobną postawę prezentował Kokariew także wcześniej. W szkole średniej nr 59 Rejonu Leninowskiego miasta Moskwy, w której uczy się jego syn, w maju 1981 roku, według napisanego przez Kokariewa scenariusza zorganizowano wieczór pamięci W. S. Wysockiego. Uczniowie szkoły pisali wypracowanie o Wysockim i odpowiadali na pytania ankiety poświęconej jego twórczości. Wieczór przekonać miał młodych widzów, że w osobie Wysockiego nasze społeczeństwo utraciło „duchowego przywódcę całego pokolenia”, który nie doczekał oficjalnego uznania. Tendencyjny dobór pieśni z repertuaru Wysockiego oraz wypowiedzi uczestników wpajały uczniom sceptyczny stosunek do kultury socjalistycznej i naszych wartości ideowych, a także kształtowały wypaczone wyobrażenia o radzieckiej rzeczywistości. Warto podkreślić, że w ostatnim czasie w niektórych organizacjach i instytucjach kulturalnych Moskwy miały miejsce próby utworzenia stowarzyszeń miłośników twórczości Wysockiego. Uwzględniając, iż tego rodzaju działalność prowadzona jest wbrew zasadom ideowo-moralnego wychowania młodzieży, uważamy za niezbędne - odpowiednią ocenę tych działań i podjęcie następujących kroków: polecenie Krasnopriesnienskiemu Komitetowi Rejonowemu KPZR rozpatrzenia kwestii osobistej odpowiedzialności członka KPZR Kokariewa I. J., polecenie Leninowskiemu Komitetowi Rejonowemu KPZR rozpatrzenia na posiedzeniu Biura Komitetu Rejonowego kwestii pracy wychowawczej z uczniami szkoły średniej nr 59, pociągnięcie do odpowiedzialności pracowników szkoły, którzy dopuścili się rozpowszechniania obcych poglądów ideowych wśród uczniów”.

W Museum

Komietet Rejonowy KPZR okazał się jeszcze bardziej drobiazgowy i przesłał na ręce sekretarza Moskiewskiego Komitetu Miejskiego KPZR W. Griszyna szczegółowy raport, w którym bardzo precyzyjnie określił liczby i istotne detale: „Starszy pracownik naukowy Instytutu USA i Kanady Akademii Nauk ZSRR Kokariew I. J. - członek KPZR, nauczycielka literatury w szkole nr 59 Timina (bezpartyjna) oraz kierująca procesem dydaktycznym w tejże szkole Korczemnaja (bezpartyjna) przygotowali i zorganizowali 23 maja 1981 roku wieczór tematyczny poświęcony twórczości Wysockiego. Wzięło w nim udział 80 uczniów klas starszych, rodzice, nauczyciele i niektórzy pracownicy Rejonowego Ośrodka Naukowo-Dydaktycznego. Po zakończeniu wieczoru uczniom rozdano ankietę z trzema pytaniami. Najważniejsze miejsce w scenariuszu wieczoru i w sztuce napisanej przez Kokariewa zajęły pieśni Wysockiego. Ogółem było ich 27. Znaczna część tekstów poetyckich (np. „Cudza koleina”, „Nie ma mnie, porzuciłem już Rosję...”, „Polowanie na wilki”) to utwory, które nigdy nie zostały opublikowane, i które jednostronnie i negatywnie charakteryzują radziecką rzeczywistość. Tylko 5 pieśni Wysockiego ze wszystkich wykonanych w czasie wieczoru nie przeczy zadaniom ideowo-moralnego wychowania uczniów, w pozostałych zaś przejawia się duchowe rozdarcie i polityczna niedojrzałość ich autora. Za popełnione błędy i przejaw politycznej krótkowzroczności dyrektorowi szkoły, członkowi KPZR, Szyszkinej I. G. Udzielono nagany ze stosownym wpisem do akt osobistych. Do odpowiedzialności pociągnięto również innych pracowników szkoły i Rejonowego Oddziału Edukacji Narodowej. Teksty pieśni „Cudza koleina” i „Polowanie na wilki” w załączeniu”.

Szczególnie zabawnie brzmi informacja o załączonych tekstach, zważywszy, iż pieśni te wszyscy znali na pamięć, włączając partyjnych dygnitarzy. Zresztą, jak zwykło się mawiać w ojczyźnie Wysockiego, wszystko to byłoby bardzo zabawne, gdyby nie było takie smutne. Poważne konsekwencje groziły w owym czasie nawet fotografowi, który w atelier fotograficznym przy ulicy Kuznieckij Most w Moskwie umieścił na wystawie zdjęcia Wysockiego.

Dla niektórych bohaterów opisanych wydarzeń najgorsze miało dopiero nadejść. Ale to już temat na odrębny materiał...

Marlena Zimna

Developed by VERY Ltd. in 2006-2016