Na górskiej przełęczy, w sąsiedztwie obłoków i smreków, Wśród skał niedostępnych i stromych, gdzie nie wspiął się nikt, Mieszkało wesołe, figlarne, śmiejące się echo. Gotowe jak druh odpowiedzieć na krzyk, ludzki krzyk. Gdy jesteś samotny i widzisz, że szlak się urywa, Gdy jęk o ratunek w kamienną potoczy się toń, Pochwyci go echo, uniesie, zaniesie troskliwie Do tych, którzy ruszą na pomoc, by podać ci dłoń. I co jest przyczyną, czy szalej, czy piołun, czy blekot, Że obłęd ogarnia w człowieku i serce, i mózg? Zjawili się ludzie, by zabić wesołe, przyjazne im echo, Związali je mocno i knebel wcisnęli do ust. I mieli zabawę, i mieli mordercy uciechę, A ono milczało, choć klęli i bili do krwi; O świcie, gdy poszli rozstrzelać bezbronne, ucichłe już echo Ze skał poranionych trysnęły kamienie jak łzy...
© Grzegorz Wiśniewski. Tłumaczenie, 1990
© Grzegorz Wiśniewski. Wykonanie, 2011