Wzdłuż urwiska, nad przepaścią, na jej dzikim pustym brzegu Moje konie rozszalałe ostrym batem biję, smagam, Coś powietrza mi za mało, wiatr mnie dławi, mgła zatyka, Czuję w zgubnym zachwyceniu – to już koniec, to już koniec! Poczekajcie, moje konie, poczekajcie trochę! Nie słuchajcie gdy świszcze zły bat! Jakież to konie narowiste przytrafiły mi się, Ani życia dokończyć, ni skończyć swą pieśń! Wodą konie napoje - dośpiewam swą pieśń, - Nim na Styksu zamglony przeprawię się brzeg. Zginę ja, jak marny pyłek mnie huragan zmiecie z dłoni, I saniami mnie nad ranem będą wlec po białym śniegu. Zmieńcie krok na bardziej wolny moje śmigłe, rącze konie, Spowolnijcie naszą drogę do ostatniej do przystani. Poczekajcie, moje konie, poczekajcie trochę! Nie rozkazem dla was knut i bat. Jakież to konie narowiste przytrafiły mi się, Ani życia dokończyć, ni skończyć swą pieśń! Wodą konie napoje - dośpiewam swą pieśń, - Nim na Styksu zamglony przeprawię się brzeg. Zdążyliśmy - na spotkanie z Panem Bogiem każdy zdąży. Czy to anioły nam śpiewają swoim głosem nieżyczliwym? Czy to srebrne jakieś dzwonki się zaniosły cichym płaczem, Czy to ja krzyczę na konie by nie gnały już tak prędko? Poczekajcie, moje konie, poczekajcie trochę! Na cóż Bogu śmiertelny ten cwał! Jakież to konie narowiste przytrafiły mi się, Ani życia dokończyć, ni skończyć swą pieśń! Wodą konie napoje - dośpiewam swą pieśń, - Nim na Styksu zamglony przeprawię się brzeg.
© Jerzy Bocheński. Tłumaczenie, 2016