Oddech rani mi pierś, Para leci z mych ust... I w obłoki się białe zamienia. Przypomina się pieśń, Jak zatrzymał się wóz - Z przerażenia woźnica oniemiał. Przypomina się pieśń O historii, co źle się skończyła, Jak woźnica zamarzał Jak w polu dopadła go śmierć... Blade światło księżyca Podstępnie woźnicę uśpiło. Nie powiedział mu nikt: Nie śpij, wstawaj! Bij konie i jedź! Biały puch pokrył Ruś, Tonie w śniegu mój kraj, Wokół bryły lodowe i zaspy. Nie lekceważ mych próśb, Boże, wiarę mi daj! Bym nie upadł, bym tylko nie zasnął. Widać tamten woźnica Był jakimś okropnym dziwakiem, Może całkiem oszalał I wokół nie widział już nic - Mógłby rozgrzać się trochę W tę noc, gdyby bił konie batem, Ale dobre miał serce I zamarzł, bo nie chciał ich bić. Rozejrzałem się w krąg I wydarzył się cud - Nagle dziwny mnie zapał ogarnął: Jeden ruch, jeden skok Do przerębli, pod lód! Żeby przerwać te męki koszmarne. Chociaż jestem pijany, To nic nie ogrzeje mej duszy, Mógłbym skoczyć pod lód Z własnej woli, lecz nie z braku sił. Dusza płacze i krzyczy, Jej krzyk bicie serca zagłusza. Pochowajcie mnie, proszę, Gdy krew się wysączy z mych żył. Zamieć jęczy i łka, Wicher szepcze mi: “Pij... Ci przeżyją, co winem nie wzgardzą...” Pij, woźnico, do dna! Pij i konie swe bij! No a trzeźwy woźnica zamarza.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994