Wracam z pracy, rąk nie czuję I roboty mam już dość. Patrzę, a tu wyskakuje Od mej żony z łóżka ktoś! Więc za ramię ją potrząsam: „Był ktoś tu?" Ona na to, cała w pąsach: „Święty Duch!" Niech no ja cię złapię, Duchu! Jak ci wtedy dam po uchu! Nie przeklinam, Boże broń, Lecz od żony mojej won! Chociaż słuch o tobie chodzi, Że natchniony jesteś Duch, Ale jak się coś urodzi, Nie pomoże i sam Bóg! A Maryśka, chociaż słodka, Urządziła wielki kram. Obraziła się idiotka: „Przeszkodziłeś tylko nam!" Ja z początku czuły byłem: „Maryś, wiesz..." Ona tylko odskoczyła: „Czego chcesz?!" Wtedy mówię, że w ogóle (Oczywiście już nie czule): „Choćby Duch ci nosił hostię, Choćby miał tysiące lat, To na pewno w każdej wiosce Kilka innych babek ma!" Propozycję żonie składam, No bo przecież tak czy siak - Głowę mam nie od parady. Mówię: „Maryś, zróbmy tak: Ja w niedzielę wyjdę z domu, Przyjdzie gość - To go przyjmij po kryjomu, Powiedz coś... Ładnie przykryj go pierzynką, Potem sygnał daj mi tylko. Nie pomoże mu i psalm, Tak mu po łbie wtedy dam! On się oczywiście podda, Ja zwycięski zrobię ruch - I ocalę twoją godność, Bo to Szatan, a nie Duch!" Wpadam z kijem i z widłami, Liczę, że przyłapię go... Maryś się zalewa łzami, Więc ją pytam: „No i co?" „Duch odleciał. Już jest w niebie." „Jak to? Gdzie?" „Tego nie możemy wiedzieć, Lecz on wie. Jak natchniony śpiewał psalm, Nawet mi go było żal..." „Chcesz wykręcić się żartami?! Niby taki z niego zuch?!" Pogroziłem jej widłami... „Niech cię teraz zbawi Duch!"
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994