Moja opowieść zajmie kilka chwil - Mówić o wszystkim byłoby zbyt trudno. Rodzice chcieli, bym poczęty był, Kiedy nastąpi pierwsza noc poślubna. Miałem świadomość, że ze wszystkich ról Mi tylko jedna rola jest sądzona - Na świat patrzyłem jak na świtę król, Dumnie i władczo, jak następca tronu. Dobrze wiedziałem, że się spełnią sny, Że zawsze każdy spełni moją wolę. Niczym poddani, służyć chcieli mi Chłopcy z podwórka i koledzy w szkole. A że do władzy prawo los mi dał, To często dość na wiatr rzucałem słowa, Bo gdybym nawet czasem skłamać chciał, Uwierzyć w kłamstwo każdy był gotowy. Paliłem ogień i wdychałem dym, Od rytmu życia, biegu spraw - pijany. Spałem na skórach i wierzchowcom swym Końcami ostróg zadawałem rany. Wiedziałem dobrze jaki los mój był - Jeszcze mi wtedy taki los nie ciążył. Byłem cierpliwy, nie trwoniłem sil, Dzielnie znosiłem gorycz słów i książek. Dobrze umiałem ukryć złość i ból, Usta w uśmiechu się krzywiły same. Królewski błazen uczył mnie tych ról... Teraz nie żyje. Biedny Yorrick. Amen. Ale nie mogłem wciąż o sławę grać, Bo tak naprawdę wcale jej nie chciałem. Było mi przykro, kiedy umarł paź, W leśną gęstwinę często zaglądałem... Często szalony mnie ogarniał gniew, Kiedy myśliwi brali nóż, jak w rzeźni... Nie mogłem patrzeć jak wycieka krew Z rannej zwierzyny dobijanej przez nich. I kiedy wreszcie stygła miecza stal, Od krwi czerwona, obrzydliwie śliska, W spienionej rzece, w bystrym nurcie fal Zmywałem nocą wszystkie dzienne świństwa. Chociaż mi stale przybywało lat, We własnym domu intryg nie widziałem. Zbrzydli mi ludzie, znudził mi się świat, Do grubych książek uciec przed nim chciałem. Opasłe tomy pochłaniałem w mig - Mądre w nich rady próbowałem znaleźć, Lecz mądre rady nie są warte nic, Bo samo życie wiecznie je obala. Smutek omotał serce me, jak wąż, Życie zaczęło przypominać schemat. Być albo nie być - rozmyślałem wciąż, Nie dawał mi spokoju ten dylemat. Kiedy po nocy krwawy wstaje świt I kiedy trudne się pytania rodzą, Znaleźć odpowiedź choć na jedno z nich Każdy próbuje swoją własną drogą. Głos dzielnych przodków trudno było znieść, Ojcowski honor satysfakcji żądał, Gdy poryw serca w górę chciał mnie wznieść, Ciężar honoru mnie do grobu wciągał. Widać mnie książki wychowały źle, Bo choć zamiary całkiem inne miałem, Byłem okrutny i zemściłem się. Jak cala reszta, cudzą krew przelałem. Moja Ofelio, gdyby to był sen! Gdyby to wszystko mogło być złudzeniem... To, co zrobiłem, przyrównało mnie Do tych, z którymi w jednej spocznę ziemi. Jestem Hamletem! Nie chcę grać w tę grę Wybacz mi, Danio, nie chcę twej korony... Lecz oni myślą, że o władzy śnię, I że zabiłem, żeby dojść do tronu. To właśnie była nic nie warta gra - Władcę, żebraka, wszystkich śmierć dogoni. Życie na wszystko odpowiedzi ma, Ale nie umie pytań dobrać do nich.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994