Okropnie mało miałem sil, Organizm dziwnie słaby był, Jakby wyciekła krew z mych żył, Wszystkiego miałem dość, - Na brzuch się kładłem i na wznak, Leżenie było mi nie w smak, I dziwnie patrzył na mnie tak Niemiły jakiś gość. Czyjś okrzyk nagle przeszył słuch: „Do ściany twarzą leż!“ Zaczęli mi uciskać brzuch I kładli coś na pierś. A najważniejszy - starszy gość - Podrapał się po głowie, I zaczął pisać o mnie coś, Jak gdyby akt sądowy. I przeraźliwie chuda dłoń Coś położyła mi na skroń, Sięgnęli po najlepszą broń - Strzykawkę, igłę, zastrzyk, - Już ktoś do ręki watę brał, Okropnie długie palce miał, A najważniejszy z boku stał I dziwnie na mnie patrzył. Zupełnie goły leżę już, A lekarz - rześki duch - Do pielęgniarki mówi: „Duś, Uciskaj mocniej brzuch!“ Zebrali wszyscy w kącie się, Zaczęli o czymś radzić - Widocznie uśpić chcieli mnie, Żebym przez sen się zdradził. Ten najważniejszy igłę wziął, Strzykawkę z półki szybko zdjął, Potem skalpelem palec ciął I pobrał z niego krew, - Już chciałem krzyknąć, ale nie! - Na pewno nie wygadam się, A on kontynuował grę I dziwnie marszczył brew. I jakby mu zabrakło tchu, Czerwienił się i bladł. Krzyknąłem: „Pokaż no mi tu Ten ściśle tajny akt!..“ Związali ręce mi raz - dwa, Patrzyli ironicznie, - Padało blade światło na Narzędzia chirurgiczne. Choć ze mnie twardy facet jest - Niejeden już przeszedłem chrzest, - Tu mnie wykończyć mogą bez Zastrzyków i bez badań. Już całkiem rozebrali mnie, Ten najważniejszy patrzy źle, Protokół wciąż zapełnia się, Choć nic nie odpowiadam. Oszczędzić resztki siły chcę - Niewiele jej już mam, - Bóg wie czym skończyć może się Ten ich okrutny plan. I jakby mnie przydusil gruz, Oblałem się już potem, - Włożyli rurkę mi do ust, - Wyplułem ją z powrotem. Bandaże już w pośpiechu rwą, Coś zawijają, klują, tną, Dowiedzieć się wszystkiego chcą, - Dobrali się do kończyn, - Tu im wystarczy kilku chwil, Żęby w wydarzeń wplątać wir, Żeby pozbawić resztek sil, Przycisnąć i wykończyć. „Oddychaj głębiej!“ - radzą mi, - Wdech - wydech, znowu wdech, Lecz jak swobodnie dyszeć, gdy Nad tobą stoi trzech... „Chociaż wam z oczu patrzy źle I co ma być, to będzie, A jednak nie złamiecie mnie I numer wasz nie przejdzie“. Ściemnili światło, dali tlen, Na sufit slaby padał cień, A jednak nie nadchodził sen, - Coś w gardle bulgotało, - A najważniejszy wpadł już w trans, I choć broniłem się jak bars, Niestety mało miałem szans I czasu miałem mało... Zachodzą mnie od tyłu, bym Nie cofnął się do drzwi... „O, jaki z ciebie sukinsyn! Protokół pokaż mi!“ Pociekły ciurkiem z oczu łzy, Lecz nic nie pomagało, - Przyjąłem ich reguły gry - Prosiłem i błagałem. Brzęk szkła wyraźnie słychać gdzieś, Spirytus leją mi na pierś, Niedługo chyba zaczną rzeź, Zrobiło mi się mdło. Próbuję jednak rozgryźć ich: Czy mnie wykończą jeszcze dziś? Czy ma mnie zabić jeden z nich? I jeśłi tak, to kto? Wyraźnie usłyszałem stuk, I stary doktor zbladł, - Na sali się pojawił kruk - Na ramię moje siadł. Powiedział głośno: „Nevermore!“ I szeptem coś wyliczył - I zrozumiałem: wyjdę stąd Jedynie do kostnicy. Wciąż rozpaczliwie bronię się, Choć za nikogo mają mnie, Coś jeszcze wytłumaczyć chcę: „Nadejdą takie dni, Gdy odpowiecie za ten dzień, Na imię me rzucony cień, Za naruszony przez was sen! Protokół dajcie mi! Nauczkę jeszcze wszystkim dam, Nie warto ze mnie kpić! Ja tego nie podpiszę wam, Bo nie mówiłem nic!“ Ktoś od niechcenia robi gest: „My od was nic nie chcemy, Wasz podpis niepotrzebny jest - I tak już wszystko wiemy“. „To przesłuchanie to wasz błąd, Bo gdy nade mną zaczną sąd, Protokół dadzą mi do rąk, Umówią z adwokatem! Jego wysiłek mało dał, Pożytek marny ze mnie miał, Powiedzcie wszystkim, kto mnie znal: Zostałem dla nich bratem!“ A on mnie bardzo krótko zbył: „Przeczytaj, jeśli chcesz“. Spojrzałem - napisany był Łaciną cały tekst... Coś, jak z gimnazjum stary test, Precz, czarne myśJi, z głowy! To najzwyczajniej w śViecie jest Historia mej choroby!
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994