Do restauracji mnie zaprosił gość. Powiedział, tajemnicze czyniąc znaki: „Kawioru mamy w bród i wódki dość. I siedzi u nas wynalazca rakiet!“. Tłum się przemieszał z wódką pół na pół, W głowie gorącej powstał dziwny zamęt. Siadałem, gdy zapraszał ktoś za stół, Mówiłem: „Słucham?“, kiedy mnie wołano. Gość numer jeden właśnie toast pił - Ważny i dumny, niczym władca jakiś... Lecz to dyrektor Domu Mody był, A nie konstruktor balistycznych rakiet. Miałem gitarę, miałem komplet strun, I z tego faktu dumny byłem bardzo. (Nauka wokół siebie robi szum, Ale gitarą ludzie też nie gardzą). Gdy wychyliłem kielich swój do dna, Ktoś mi powiedział, że mnie chcą posłuchać. Wziąłem gitarę i zacząłem grać, Uprzednio wypijając za naukę. Zacząłem śpiewać - gardło ścisnął ból, - Oni tu piją, język im się plącze... A naukowiec nowy tworzy wzór I ledwie wiąże, biedak, koniec z końcem. Ten z Domu Mody patrzył na mnie wciąż I pewnie myślał, jak to swym klientom, Kiedy odwiedzą jego nowy dom, Będzie się chwalić znajomością ze mną... Powiedział: „Jesteś przyjacielem mym!“ I magnetofon włączył po kryjomu. Odrzekłem: „Zgoda. W Domu Mody twym Będę się czuł jak w swoim własnym domu“. Przerwałem strunę, by nie śpiewać już (Chociaż w kieszeni zapasowe miałem), I powiedziałem: „Już nie wstąpię tu. No chyba, że przylecą tu Marsjanie...“ Szedłem do domu. W duszy głosy złe Mówiły: „Miłe złego są początki“. Wzorowy uczeń, uśmiechając się, Do szkoły szedł po swe następne piątki. Jak się spisałem, tak się będę czuł, - Tylko wzorowi same piątki mają!... Nie warto się przysiadać za czyjś stół I mówić: „Słucham?“ kiedy cię wołają.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994