Mój czarny człowiek w szarym garniturze - Minister, sędzia, cieć, urzędnik w biurze, - Jak klown złośliwy maski zmieniał wiecznie, I bić potrafił celnie i skutecznie. Gdy mi z uśmiechem podstawiano nogę, Jak wycie zachrypnięty głos mój brzmiał, - Byłem bezradny, ale wdzięczny Bogu, Że mnie przy życiu pozostawić chciał. Byłem przesądny, sam wróżyłem sobie, Sam siebie pocieszałem: znoś to, znoś... I w gabinetach wygłaszając mowy, Chciałem coś zmienić i uzyskać coś. Plotki krążyły, plotki się szerzyły: „Dla niego Paryż jest jak własny kąt, - Dawno go z Rosji wygnać trzeba było! Nie ma co zwlekać, niech wyjeżdża stąd!" Ktoś już pieniądze mi w portfelu liczył, Ktoś chciał obejrzeć mój rozkoszny dom... Chętnie odstąpię - prosić nie musicie - Trzypokojową jasną celę swą. Rad udzielali, niczym starsi bracia, Lekceważąco uśmiechali się Moi znajomi - słynni literaci, - Po plecach pobłażliwie klepiąc mnie. Aż się cierpliwość moja wyczerpała, Rozlałem sam ostatni życia łyk, - Śmierć już od dawna mnie śledziła, ale Mój zachrypnięty ją przerażał krzyk. A przed krytyką nigdy się nie kryłem, Każde pytanie, każdy cios bym zniósł, - Co do sekundy życie swe zmierzyłem, O własnych siłach swój ciągnąłem wóz. Wiem co jest kłamstwem, a co darem Boga, - Dobrze rozróżniać umiem czerń i biel. I tylko jedną mam przed sobą drogę, - I za nic w świecie bym nie zboczył z niej.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1995