Nie obejmuj z pasją nowej talii, Gdyś szczęśliwie starą puścić mógł. Chyba wiesz, co stało się w Australii Z podróżnikiem o nazwisku Cook. Tam pod każdą palmą wśród azalii, Nie zważając czy to brat, czy swat, Właśnie w sielankowej tej Australii Siedział dzikus i dzikusa jadł. Ale dlaczego ci tubylcy zjedli Cooka? Bóg raczy wiedzieć. Milczy nauka. Myślę, że nikt się niespodzianek nie doszuka. Mieli apetyt, to zjedli Cooka. Istnieje wersja, że ich wódz o twarzy kruka Rzekł: „Smaczny musi być ten kok na statku Cooka!" I tak by się w historii wypełniła luka - Chcieli zjeść koka, a zjedli Cooka. Wódz wydał im instrukcję: „Niechaj nikt nie stuka! Do drzwi kajuty niechaj nie puka!" Lecz po czym poznać w mroku koka, u kaduka? Bęc pałą w ciemię - i nie ma Cooka. Inna teoria wreszcie za punkt wyjścia bierze, Że go aborygeni zjedli w dobrej wierze. Czarownik, co maniery miał baszybuzuka, Wrzasnął: „Chłopaki! Dawać tu Cooka! Wystarczy go bez soli zjeść - w tym cała sztuka! - Żeby zasłynąć z męstwa stąd do Pernambuka. Do kotła ciało! Precz koszula i peruka! Na co czekamy?! Gotujmy Cooka!" I co? I nic. I teraz załamują ręce, Klną się, że Cooka nie spożyją nigdy więcej, Żałują, że krzyczeli niepotrzebnie zgoła: „Bracia krajowcy! Jedzmy, nikt nie woła!"
© Ziemowit Fedecki. Tłumaczenie, 1986