Nie lubię zejścia śmiertelnego w toku. Żeby zaśpiewać o tym brak mi sił. Nie lubię każdej jednej pory roku, O której bym chorował albo pił. Mnie nie urządza cynizm programowy, ni w kartach spod dużego palca wist, głęboko mam tych obcych - mówmy - z głowy, co mi przez ramię podczytują list. Nie lubię fałszu z nut ni hec dla hecy przerwanych rozmów, śladu, który znikł, nie lubię, kiedy strzela mi się w plecy, także postrzały za złe mam na styk. Wręcz nienawidzę plot, odruchów stada czerwi zwątpienia, proroctw: będzie źle. Ciągle pod włos ? - No, nie. To już przesada, tak jak żelaza długi rajd po szkle. Nie lubię kiedy ktoś bez sensu tyra. Już lepiej niech hamulce zaczną skrzyć. Honor był modny jeszcze u Szekspira, dziś modne za plecami buty szyć. Kiedy zobaczę czyjeś skrzydła w sidłach, współczucie moje drgnie o jeden cal. Przemocy nienawidzę i niemocy tylko Chrystusa mi na krzyżu żal. Nie lubię siebie, kiedy się nie ruszę, by krzywdzicielom słabszych mordę skuć. Brzydko z butami ludziom włazić w duszę, tym bardziej nie należy w oną pluć. Nie dla mnie rauty, bale kostiumowe talenty tam rozmienia się na zgryw. Choć nadciągają zmiany epokowe Ja nie polubię tego. Pókim żyw!
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2012