Tam - u sąsiadów wielki szum, Solidnych gości będzie tłum. No a gosposia - pełna dum Przy drzwiach piwnicy. Zgrzytają klucze w zamkach gdzieś. Wynoszą wnet coś pić i jeść, Już dym z komina rozniósł wieść Po okolicy. A u mnie ciągle chaos i szarpanie, To padnie koń, to znów nieurodzajny rok, To piec tak dymi, że aż obłok stanie, To gębę przeciąg skręci mi na bok. Tam - u sąsiadów mięsa dość, Grzmi w całej wiosce - chrupią kość, U córki panny - ważny gość - Dojrzała, znaczy. Więc zaręczyny u nich dziś, Coś ze sto gości miało przyjść. Kawaler cienki - niby liść, Tam śpiewa, skacze. A u mnie pies oszalał na łańcuchu I zamiast szczekać nocą zaczął wyć. Przez dziury w butach wiatr w odciski ciągle dmucha, W pokoju błądzę, gdzie już nie ma nic. Och, u sąsiadów piją - bal! Za cudze łatwo pić - nie żal. Wesoło wśród przytulnych sal, Gdy opłacono. Tu baba ledwo dźwiga brzuch I z głodnych gęsi leci puch, Lecz sprawa nie w kłopotach dwóch, A z każdej strony. A u mnie się zjawiły karaluchy, Więc gonię je i tak, i siak, natrętna brać! A jeszcze wyrosił wrzód na końcu brzucha, Już pora orać, tu - ni siąść, ni wstać Zapraszał hojny sąsiad, wieść Śląc mi przez syna (latek sześć). Ja, oczywiście, nie chcę leźć A on powtarza. Gdy już osuszył chyba dzban Dobroci urwał mu się kran Poszedłem. Piję, jem jak pan Bez żadnych wrażeń. I w czasie balu tego słówko szczere Kawalerowi temu miałem rzec I niby wicher zdmuchnął kawalera A panna płacząc wlazła aż na piec. Nawrzeszczał sąsiad ile sił, Że w zgodzie z prawem zawsze był, Że ten, kto nie jadł, ten nie pił. Sam wypił za to. Skoczyli wszyscy na tę wieść, Z poprawką ten, co latek sześć: “Kto nie pracuje - nie ma jeść, Coś plączesz, tato”. Siedziałem z zatlisz czoną trzyrublówką, Gdy kac się wczepi, to bym wszystko dał, Harmonię obejmując dwurzędówkę, Toż zapraszali, abym dla nich grał. Wyżłopał sąsiad flaszki dwie I osowiały struny rwie, A że też piłem, on to wie. Więc śpiewać muszę. Za bok mię capnął tęgi gość Tak czułe, aż trzasnęła kość: “Graj, chłopcze, póki powiem - dość! Bo cię a duszę!” Zabawa wreszcie doszła do zenitu, Już w kącie hannj idzie rąk do rąk. Więc zaśmiewałem o tym jak od świtu Kurierem pocztę wiozłem, potem - w krąg. Tam rybna zupa, co za smak! I zalewany sosem flak. Ktoś kawalera wziął za frak. I prali w gniewie. A potem w izbie poszli w tan, Bez złości bili się do ran, Aż zrównał się ich stan Ze świnią w chlewie. Stanąłem w kącie niby błotny dziwak, Podparty w boki, dumny będę stać I myślę: “Z kim tu jutro wypić piwa Z kompanii tej, co dziś mam razem chlać”. Nad ranem spokój tam wśród sal, Jest kawał chleba, ciągle bal, Tam jedzą, piją, mają szmal I czas na wszystko. Nikt nie użera się do łez, A w sieniach - drzemie syty pies I piec z błękitnych kafel jest, I palenisko. A u mnie zaś i w jasny dzień, w pogodę Zgryzota w duszy, która ciągle tkwi. Więc łykam wciąż studzienną chłodną wodę. Harmonię łatam, a tu żona drwi,
© Aleksander Śnieżko. Tłumaczenie, 1996