We śnie mnie razi żółty blask, chrypię więc z nadzieją: „Daj sobie czas, daj sobie czas, do rana zmądrzejesz!” Ale rano nic nie tak, radość nie powraca: tylko palisz na czczo wszak, lub zabijasz kaca. No to na raz! I jeszcze raz, tak jeszcze wiele-wiele razy raz... I jeszcze raz! Nic nie tak jak trzeba! Przy barze zielony skaj, i biała serwetka, - ten dla błaznów pustych raj, dla mnie jest - jak klatka. Kościół - mrok, duszno, tłok, nie dosięga nieba... Nie, i w kościele nie tak, nic nie tak jak trzeba! Hops na wzgórze! Susikami, żeby coś się działo,- tam olcha stoi wysoka, niżej - wiśnia biała. Mógłby zbocze zdobić bluszcz - zieleń na tle nieba, Eh, bodaj by rosło jeszcze coś... Nic nie tak jak trzeba! No to na raz! I jeszcze raz, tak jeszcze wiele-wiele razy raz... I jeszcze raz! Nic nie tak jak trzeba! Idę gdzieś po polu według rzeki: światło - mrok, bez Boga! Chabry, pole - bławatki, dołująca droga. Wedle drogi - gęsty las, z babami jagami, a u kresu drogi tej - pieniek z toporami. Gdzieś tam konie kroczą w takt, niechętne powolnie, a po drodze nic nie tak, u kresu - podobnie. Nijak kościół, ani bar - nie uświęcił świata! Nie, no ludzie, nic nie tak! Wsjo nie tak, riebiata! No to na raz! I jeszcze raz, tak jeszcze wiele-wiele razy raz... I jeszcze raz! Nic nie tak jak trzeba!
© ?. Tłumaczenie, 2013