Nasza ferajna to był ścisły krąg, Urki, złodzieje, prawilne kozaki, I kiedyś nocą przyprowadzam go, Mówię: „On nasz, polejcie mu chłopaki.” On z nami pił i widać że nie ksiądz, Knajak że hej i palił się do draki, A z rana gad sprzedał wszystkich pod rząd, Nabrał nas drań, wybaczcie mi chłopaki. Tak jak przez mgłę pamiętam tamten skok, A potem barak zimny jak mogiła, Myślałem już, nie wyjdę żywy stąd, Pod górkę było, śmierć mi buty szyła. Oszczędzam siły, ja ulicy syn, A tamten duma:” Nie wróci on z tej tajgi”. Łudzi się łotr, że przyjdzie mi tu zgnić, Myli się gad, uwierzcie mi chłopaki. Nie minie rok i wyjdę wreszcie stąd, Pożegnam zonę i przyjdzie czas zapłaty. W tę noc to ja przyprowadziłem go, On ma być mój, zostawcie go chłopaki.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, ?