Praca, jedzenie, piwo, sen, Ten świat stoi na takich Wasiach. Niewolnik, pan, ot, zwykły człek, Co kwiatki wącha, pije, łże, I obywatel w trzech postaciach. Od rzeki wieje ciepły wiatr, Czerwienią mieni się kalina, Do piachu poszedł jeden z nas, Na Wagańkowskim jest mogiła. On wróżby, znaki dobrze zna, Ten ludek gnuśny z oczkiem sowim. Śmierć jako pierwszych w sidła łowi, Tych, którzy lepsi od nas są. Makarycz, bracie, nie spiesz się, Nie kuj jak jeż, zluzuj zaciski. Rozpakuj bracie swe walizki, Zagraj raz jeszcze piękny mecz. O łzy przyprawia boleść kroków, Gdy w brzuchu kulę trzeba nieść, Przypadł do ziemi jak ten pies. Obok kaliny ludzka krew, Kalina piękna tego roku. Śmierć się rozgląda i typuje, Najlepszych chwyta w swoją sieć. Nasz brat dziś jej spodobał się, Nie szalał, nie gryzł, łatwo uległ. Był takim sobie, jednym z nas, Ciążyła mu niemocy zbroja. Kochał on żonę, dzieci, psa, Kino i grafa Lwa Tołstoja. A gdyby „Razin” ożyć mógł, Oniegin albo taki Narycz, Pieczki-ławoczki mój Makarycz, Pożyją dłużej, boś ty zuch. Ty, białe pnie rodzimych brzóz Pieściłeś w liści słodkim szumie, I ulgę przyniósł ci ten szum, Większą niż kiedyś na ekranie. Ich zatrzymano bez przyczyny, Zły los przez zęby cedził to: „Zdejmijcie z jego gęby wosk, Za to, że z trumny śledził on, Te ich wspominki, panichidy. Tego, co duszę ma jak dzwon , I ciężki garb niesie przez życie, Trzeba przydusić należycie, I z łóżka go ciepłego wziąć. Dzisiaj tuż po kąpieli w wannie Czysty przed bogiem stanął on. Umarł na serio. Czy to błąd? Prawdziwiej niż tam, na ekranie. W dół grząski trumnę opuścili, Wśród smutkiem oniemiałych brzóz. Jedni płakali, drudzy wyli, Potem hulali, wódkę pili, A obok bzu krzak sobie rósł, Majowych bzów obłok niebieski.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, 2016