Nie chcę opuścić ziemi, tutaj jest mój dom, Zastawiono tu na mnie potrzaski. Kapitanowie zeszli po trapach na ląd, Już na zawsze, ucichły oklaski. I teraz w moich pieśniach mało dobrych nut, W nich panoszą się blizny i rany. Kapitanowie zdjęli mundury bez słów, I na ląd zeszli zatroskani. Już nie wyjdę nigdy w morze, I w porcie nie spotkam ich. Ach, te sanatoryjne łoże, I ta nuda i ten spleen. Kapitan mi poradzi: „Przestań skomleć już”. Ja nie skomlę tylko jak wilk wyję. Moje pieśni płynęły z wami w szkwałach burz, Duszę moją wzięliście i siłę. Bliscy czekali w porcie ze wzruszenia drżąc, Z wami w myślach dzieliłem te chwile. Marzyłem, że ja także schodzę na ląd, Gdzieś tam w Tokio, Hamburgu, czy w Chile. Wy też nie wyjdziecie w morze, Nie spotkacie w porcie ich. Ach, te sanatoryjne łoże, I ta nuda i ten spleen. Mocno wierzę że morze ma siłę i moc I jest trwalsze od domów z betonu. Czarodziejką jest ziemia, magiem - morza toń. Poczekam na wasz powrót z Lizbony. Widzę w snach dzielnych szyprów, gdy naciera sztorm, Grubym tłuszczem z nich żaden nie zarósł. Kapitanowie po trapach schodzą na ląd, Ze swych smukłych, zadziornych okrętów. Nie! Ja znowu wyjdę w morze, W porcie spotkam druhów mych. Precz stąd - sanatoryjne łoże, I ta nuda i ten spleen.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, 2016