Wzdłuż urwiska, nad przepaścią, po samiutkiej, po krawędzi, konie swe nahajem smagam i popędzam... i popędzam. Lecz brakuje mi powietrza, piję wiatr i mgłą się krztuszę, i w śmiertelnej trwodze czuję, że już po mnie! - Odejść muszę. Odrobinę wolniej konie... odrobinę choć. Nie słuchajcież wy bata, on łże! Ale konie narowiste przeznaczył mi los. I tak żyć się chce i dośpiewać tę pieśń. Ja i koniom dam pić, ja i pieśni dam żyć, choć przez chwilę mi tylko na krawędzi tkwić. Zginę, wiem. Mnie tak jak puszek z dłoni zmiecie huragan i powloką saniami po śniegu, jak jeńca. Ech, wy konie, zwolnijcie i przedłużcie o chwilę, choć o chwilę... tę podróż w nieznane, do końca. Odrobinę wolniej konie, odrobinę choć. Bo ten bat... ani pan, ani car! Ale konie narowiste przeznaczył mi los. I tak żyć bym chciał i ta pieśń niech trwa. Ja i koniom dam pić, ja i pieśni dam żyć, choć przez chwilę mi tylko na krawędzi tkwić. Zdążyliśmy. W tę gościnę i tak nikt się nie spóźnia. Ale czemuż to anieli krzywo na nas spoglądają? Czy to u mych sani dzwonek się rozszlochał ogłupiały, czy to ja do koni krzyczę, żeby wolniej, wolniej gnały?! Odrobinę wolniej konie, odrobinę choć. Błagam was: i nie w skok, i nie w cwał! Ale konie narowiste przeznaczył mi los. Skoro życie me gdzieś, niech więc choć trwa pieśń. Ja i koniom dam pić, ja i pieśni dam żyć, choć przez chwilę mi tylko na krawędzi tkwić.
© Paweł Orkisz. Tłumaczenie, 1986
© Paweł Orkisz. Wykonanie, 2005
© Artur Garncarz. Wykonanie, 2018