Przez świata prawie pół, przez lata bojów krwawych przebiłem się, przebrnąłem z batalionem. Z powrotem za to, w zamian za odwagę, wieźli mnie sanitarnym eszelonem. Pod sam rodzinny próg powieźli półtonówką - za rogiem pewnie zaraz ta drynda się rozkraczy!.. - Jak oniemiały stałem, a z komina dym unosił się, lecz jakoś tak inaczej. Jakby okna bały spojrzeć w oczy mi, gospodyni nie zaniosła się płaczem, do piersi nie przylgnęła, zaskrzypiały drzwi, rękami zamachała i... do chaty. I zaszczekały na łańcuchach psy. Ręką im pogroziłem i wlazłem do sieni. O coś obcego potknąłem się i szarpnąłem drzwi... kolana się ugięły. Patrzę: za stołem, na moim miejscu, tam nowy gospodarz, nachmurzony cały. Kufajka na nim, gospodyni przy nim... więc to dlatego psy mnie obszczekały! A więc to tak? Więc w tym samym czasie, kiedy ja w ogniu pędziłem wroga, ten mi tu wszystkie rzeczy przewiesił i poustawiał na swoją modłę? Służyliśmy „bogu” - wojna to zły bóg! Nieraz w nas artyleria biła, ale śmiertelną ranę dostałem właśnie tu! Zdrada od tyłu w serce strzeliła. I pomalutku zgiąłem się w pół - zebrałem całą siłę woli - wybaczcie, towarzysze, że zbłądziłem tu, przez pomyłkę, w obce progi! Więc pokój Wam, szczęście, chleba na stół, żeby w tym domu zgoda gościła! A on ni słowa nie raczył rzec, jakby to właśnie tak trzeba było! I zaskrzypiała podłoga w sieni, zamknąłem drzwi, wyszedłem... z domu. Okna się tylko za mną otwarły i zapłakały... po kryjomu.
© Paweł Orkisz. Tłumaczenie, 2005
© Paweł Orkisz. Wykonanie, 2009