Maderę piliśmy i rum, mieszając z bimbrem pół na pół, i nagle alarm, wszyscy w dół - odcięło szyb, a w szybie stachanowiec nasz, przodownik pracy - no i masz, pod zawał trafił on, i więcej nikt. Były oficer, gwiazda gwiazd, ozdoba zebrań, wzór dla mas, jak pionier gotów cały czas tyrać za trzech, kilofa nie wypuszczał z rąk, wyrabiał dziennie tysiąc ton, aż wreszcie spadło mu tych parę ton na łeb. Zjeżdżamy na dół, a nasz szef, eks-wyrokowiec, łebski człek, powiada: - Źle, chłopaki, źle, oj, biada nam! Uratujemy go, a on? Znów zacznie tłuc po kilka norm, pobije rekord, a nam co? Podniosą plan. Pracujmy z głową, nie nerwowo, po co tak szybko go ratować, sprawdzajmy dobrze każdą piędź i cal, służył w Tallinie przy Stalinie, a teraz przywalony ginie - naprawdę go nam jak cholera żal.
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1986
© Janusz Kasprowicz. Wykonanie, 2013
© Bartosz Kalinowski. Wykonanie, 2017