Koszmarny sen obudził mnie i wrócił zaraz Wszystko co złe kąpało się w grzechu oparach Wabiłem los na złoty trzos i w kłamstwie żyłem Wyparłem się Boga i was, wszystkich zdradziłem Konopny sznur i pełny wór bezczelnej blagi Przyszpilił mi ręce do drzwi na czas odwagi Gdy błysnął nóż, stłamsił mnie tchórz i dałem nogę A potem znów wracałem, by szerzyć niezgodę         Kłaniałem się złodziejom w pas, wdzięczyłem draniom I chociaż mnie ogarniał wstręt, śniłem to samo Nastawał dzień, sny gonił w cień. Codzienna praca A w nocy znów bałem się spać, bo sen powracał         Cóż to za znak, po śladach snu przecieram oczy I boję się, że może to jest sen proroczy Ach, gdyby mógł wszechmocny Bóg dotknąć mej głowy Aby ten sen, jak dobry dzień, był kolorowy Pomysłów sto, jak zabić zło, a jasność wskrzesić Aby nasz czas, jak gęsty las, dobrem zalesić Gdy nie da się, nawet we śnie, powstrzymać lęku Nie ważne to, co mi się śni, lecz to co w ręku...                        
© Adam Ochwanowski. Tłumaczenie, 2015