Wzdłuż urwiska, po krawędzi, wąskim traktem nad otchłanią
Konie swe nahajką smagam, i popędzam, i poganiam -
Duszno mi, powietrza mało, chciwie chwytam wiatr ustami,
Przepaść wciąga nieuchronnie w umieranie, w umieranie...
Trochę wolniej, konie, wolniej, śpieszyć się nie trzeba,
Nie zwracajcie uwagi na bat -
Ani pożyć nie zdążyłem, ani się wyśpiewać...
Nie unoście mnie w śmierć, dajcie choć parę lat!
Jeszcze krew w żyłach wre, Jeszcze tyle się chce,
Jeszcze przecież nie czas - Jeszcze nie, jeszcze nie!
Zginę, jak drobinkę pyłu zdmuchnie, zmiecie mnie huragan,
W sanie zgarną mnie o świcie i powloką w dal galopem,
Nie tak prędko, moje konie, odpocznijcie sobie, błagam,
Dajcie mi choć chwilę czasu, dajcie pożyć jeszcze trochę!
Trochę wolniej, moje konie, śpieszyć się nie trzeba,
Niech władzą nie będzie wam bat,
Ani pożyć nie zdążyłem, ani się wyśpiewać...
Nie unoście mnie w śmierć, dajcie choć parę lat!
Jeszcze krew w żyłach wre, Jeszcze tyle się chce,
Jeszcze przecież nie czas - Jeszcze nie, jeszcze nie!
Dojeżdżamy: nie ma spóźnień na spotkanie z Panem Bogiem,
Tylko czemu aniołowie mają głosy takie groźne?
Może to dzwoneczki w saniach rozdzwoniły się na trwogę?
Może ja na konie krzyczę, żeby niosły mnie ostrożniej?
Trochę wolniej, konie, wolniej, śpieszyć się nie trzeba,
Nie zważajcie, kochane, na bat -
Ani pożyć nie zdążyłem, ani się wyśpiewać,
Nie unoście mnie w śmierć, dajcie choć parę lat!
Jeszcze krew w żyłach wre, Jeszcze tyle się chce,
Jeszcze przecież nie czas - Jeszcze nie, jeszcze nie!
|