Na górskiej przełęczy, w sąsiedztwie obłoków i smreków,
Wśród skał niedostępnych i stromych, gdzie nie wspiął się nikt,
Mieszkało wesołe, figlarne, śmiejące się echo.
Gotowe jak druh odpowiedzieć na krzyk, ludzki krzyk.
Gdy jesteś samotny i widzisz, że szlak się urywa,
Gdy jęk o ratunek w kamienną potoczy się toń,
Pochwyci go echo, uniesie, zaniesie troskliwie
Do tych, którzy ruszą na pomoc, by podać ci dłoń.
I co jest przyczyną, czy szalej, czy piołun, czy blekot,
Że obłęd ogarnia w człowieku i serce, i mózg?
Zjawili się ludzie, by zabić wesołe, przyjazne im echo,
Związali je mocno i knebel wcisnęli do ust.
I mieli zabawę, i mieli mordercy uciechę,
A ono milczało, choć klęli i bili do krwi;
O świcie, gdy poszli rozstrzelać bezbronne, ucichłe już echo
Ze skał poranionych trysnęły kamienie jak łzy...
|