Niech wmawia mi kto chce, że postępuję źle, I że z motyką nie ma co się rwać na słońce: Za późno - motor gra, horyzont wzywa mnie I muszę pierwszy być na horyzoncie! Zebrało się jury, a ja podjąłem grę, Za kierownicą siadłem bez wahania, Warunek: cały czas mam szosy trzymać się I mknąć przed siebie bez zatrzymywania! Nie liczę kilometrów ani mil, I słupy raz po raz śmigają w tył, Lecz ciągle ktoś przebiega mi przez drogę - To czarny kot, to jakiś czarny człowiek. Wiem dobrze, kto i gdzie pod koła gwoździ garść Sypnie na asfalt, żebym marnie zginął, I wiem, że jestem sam, że mam niewiele szans, I że czekają z przeciągniętą liną. Do dechy wciskam gaz, z wysiłku jęczy wóz I skowyt opon słyszę na zakrętach, Jedna jedyna myśl łomocze mi o mózg - Przeskoczyć, póki lina nie napięta. Nie liczę kilometrów ani mil, I słupy raz po raz śmigają w tył, Prędzej, do diabła, prędzej, bo skończyli - Lina na wysokości mojej szyi... I znów do dechy gaz, znów oszałamia pęd, A śmierć tak blisko, że przez grzbiet przebiega mrowie, Nadstawiam nagą pierś, napiętą linę rwę - I żyję! No? Za wcześnie na żałobę! Ciekawe, czemu chcą, bym sobie skręcił kark, Skąd taka wrogość mściwa i zawzięta? Choć po wariacku gnam, lecz mój szoferski fach Każe mi trochę zwalniać na zakrętach. Możecie rów wykopać, asfalt zryć - Mnie nigdy nie zatrzyma nikt i nic! Z pokonanymi szepczcie sobie w kącie: Ja będę wtedy tam, na horyzoncie! Horyzont jest, gdzie był, nie zbliżył się o włos, Lecz za to lina nie rozdarła mojej krtani, I znów do dechy gaz, bo już zza węgła ktoś Opony mi dziurawi pociskami. Sami mówili: - Jedź, w wyścigu udział weź, Poznaj horyzont z niewidocznej strony, Osiągniesz Ziemi kres, zobaczysz, co tam jest... Teraz seriami walą mi w opony. Pudłują niepotrzebnie tracą czas, A szosa lśni i szybkość wprawia w trans, Tylko - hamulce wysiadają. FORTE! I przelatuję ponad horyzontem..
© Grzegorz Wiśniewski. Tłumaczenie, 1990
© Grzegorz Wiśniewski. Wykonanie, ?