Niech wmawia mi kto chce, że postępuję źle,
I że z motyką nie ma co się rwać na słońce:
Za późno - motor gra, horyzont wzywa mnie
I muszę pierwszy być na horyzoncie!
Zebrało się jury, a ja podjąłem grę,
Za kierownicą siadłem bez wahania,
Warunek: cały czas mam szosy trzymać się
I mknąć przed siebie bez zatrzymywania!
Nie liczę kilometrów ani mil,
I słupy raz po raz śmigają w tył,
Lecz ciągle ktoś przebiega mi przez drogę -
To czarny kot, to jakiś czarny człowiek.
Wiem dobrze, kto i gdzie pod koła gwoździ garść
Sypnie na asfalt, żebym marnie zginął,
I wiem, że jestem sam, że mam niewiele szans,
I że czekają z przeciągniętą liną.
Do dechy wciskam gaz, z wysiłku jęczy wóz
I skowyt opon słyszę na zakrętach,
Jedna jedyna myśl łomocze mi o mózg -
Przeskoczyć, póki lina nie napięta.
Nie liczę kilometrów ani mil,
I słupy raz po raz śmigają w tył,
Prędzej, do diabła, prędzej, bo skończyli -
Lina na wysokości mojej szyi...
I znów do dechy gaz, znów oszałamia pęd,
A śmierć tak blisko, że przez grzbiet przebiega mrowie,
Nadstawiam nagą pierś, napiętą linę rwę -
I żyję! No? Za wcześnie na żałobę!
Ciekawe, czemu chcą, bym sobie skręcił kark,
Skąd taka wrogość mściwa i zawzięta?
Choć po wariacku gnam, lecz mój szoferski fach
Każe mi trochę zwalniać na zakrętach.
Możecie rów wykopać, asfalt zryć -
Mnie nigdy nie zatrzyma nikt i nic!
Z pokonanymi szepczcie sobie w kącie:
Ja będę wtedy tam, na horyzoncie!
Horyzont jest, gdzie był, nie zbliżył się o włos,
Lecz za to lina nie rozdarła mojej krtani,
I znów do dechy gaz, bo już zza węgła ktoś
Opony mi dziurawi pociskami.
Sami mówili: - Jedź, w wyścigu udział weź,
Poznaj horyzont z niewidocznej strony,
Osiągniesz Ziemi kres, zobaczysz, co tam jest...
Teraz seriami walą mi w opony.
Pudłują niepotrzebnie tracą czas,
A szosa lśni i szybkość wprawia w trans,
Tylko - hamulce wysiadają.
FORTE! I przelatuję ponad horyzontem..
|