Nareszcie znika drżenie rąk Na szczyt swój - marsz! Nareszcie strach zapędzasz w kąt I z werwą gnasz. Zatrzymać czasu nie mam sił - O los swój gram Nie może istnieć ziemski szczyt Bez wejścia bram. Wśród nieprzetartych tropów - szlak Jest jeden - mój. Wśród niezdobytej burzy braw - Zagranie ról. Imiona tych co leżą tu Zachował śnieg... Wśród nieprzetartych krętych dróg Odnajdę cel. Tutaj błękitem lody lśnią, Na stoku - błysk. Tu tajemnicze ślady brną Ku górze wzwyż. Oglądam widmo marzeń swych Powyżej chmur I święcie wierzę w czysty krzyk Echa i słów. Niech minie tu nie jeden rok - Zapomnieć? Nie. Jak swoich wątpliwości tok Snułem we śnie. W ten dzień szeptała woda mi: „Szczęścia - bez dna!” Ach! Jaki dzień na świecie wtedy był? No tak - środa.
© Swietłana Bil. Tłumaczenie, 1996
© Janusz Koluch. Wykonanie, 1996