Chce mi się śmiać, lecz śmiech przechodzi w płacz,
Ktoś sobie ze mnie nieźle zakpił widać.
Tłum masek do mnie krzyczy: „Śpiewaj, klaszcz!”
Post z karnawałem pomylili chyba.
Chwytają mnie za ręce raz po raz,
Każą mi tańczyć, śpiewać, w dłonie klaskać.
Niechybnie ktoś normalną moją twarz
Wziął przez pomyłkę za świąteczną maskę.
Petardy, sztuczne ognie, sztuczny śmiech...
Z niechęcią na mnie patrzą i z odrazą,
Jakbym popełnił jakiś straszny grzech,
Jakbym śmiertelnie kogoś z nich obraził.
Cóż robić? Chciałbym uciec, ale gdzie?
A może jednak zostać z nimi razem,
Może, gdy zdejmą maski, któż to wie,
Odsłonią wreszcie swoje ludzkie twarze.
Wszyscy są w maskach, bal maskowy trwa,
Ktoś jest w peruce, w butach na koturnach,
Ktoś maskę clowna, a ktoś kata ma,
Ale co drugi przypomina durnia.
W tych oczach widać dobro, w tamtych zło,
Jeden ma nos garbaty, drugi - płaski,
I już nie mogę pojąć kto jest kto,
Gdzie są prawdziwe twarze, a gdzie maski.
I ja zatańczyć z nimi byłbym rad,
Ale gdy rano puste będą sale,
Może na przykład ten okrutny kat
Zdjąć swojej maski już nie zechce wcale.
I co się stanie, kiedy skoro świt
Orkiestra w gali walca grać przestanie,
Jeśli co drugi, czy co trzeci z nich
Na zawsze w masce durnia pozostanie...
Jak mam zrozumieć, który z nich jest zły?
Jak mam odróżnić mądrych od szalonych?
Każdy ma maskę wedle reguł gry,
I tym sposobem twarz prawdziwą chroni.
A może jednak nie ma wśród nich złych...
Tak chciałbym wierzyć, że to tylko granie,
I że te maski mają chronić ich
Przed kpiną, poniżeniem i ciosami.
|