Chce mi się śmiać, lecz śmiech przechodzi w płacz, Ktoś sobie ze mnie nieźle zakpił widać. Tłum masek do mnie krzyczy: „Śpiewaj, klaszcz!” Post z karnawałem pomylili chyba. Chwytają mnie za ręce raz po raz, Każą mi tańczyć, śpiewać, w dłonie klaskać. Niechybnie ktoś normalną moją twarz Wziął przez pomyłkę za świąteczną maskę. Petardy, sztuczne ognie, sztuczny śmiech... Z niechęcią na mnie patrzą i z odrazą, Jakbym popełnił jakiś straszny grzech, Jakbym śmiertelnie kogoś z nich obraził. Cóż robić? Chciałbym uciec, ale gdzie? A może jednak zostać z nimi razem, Może, gdy zdejmą maski, któż to wie, Odsłonią wreszcie swoje ludzkie twarze. Wszyscy są w maskach, bal maskowy trwa, Ktoś jest w peruce, w butach na koturnach, Ktoś maskę clowna, a ktoś kata ma, Ale co drugi przypomina durnia. W tych oczach widać dobro, w tamtych zło, Jeden ma nos garbaty, drugi - płaski, I już nie mogę pojąć kto jest kto, Gdzie są prawdziwe twarze, a gdzie maski. I ja zatańczyć z nimi byłbym rad, Ale gdy rano puste będą sale, Może na przykład ten okrutny kat Zdjąć swojej maski już nie zechce wcale. I co się stanie, kiedy skoro świt Orkiestra w gali walca grać przestanie, Jeśli co drugi, czy co trzeci z nich Na zawsze w masce durnia pozostanie...                
        Jak mam zrozumieć, który z nich jest zły? Jak mam odróżnić mądrych od szalonych? Każdy ma maskę wedle reguł gry, I tym sposobem twarz prawdziwą chroni. A może jednak nie ma wśród nich złych... Tak chciałbym wierzyć, że to tylko granie, I że te maski mają chronić ich Przed kpiną, poniżeniem i ciosami.
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994