W ten wieczór, milcząc cały czas, Patrzyłem na nią raz po raz, Jak patrzą dzieci, jak patrzą dzieci, Lecz ten, co siedział obok niej, Powiedział do mnie: „Szybko, wiej!” Powiedział do mnie: „Szybko, wiej! Oberwiesz przecież...” I ten, co siedział obok niej, Zaczynał we mnie, drażnił: „Ej!” Nie piłem, wierzcie. Nie piłem, wierzcie. Gdy chciałem odejść, ona mnie Mówiła cicho: „Jeszcze nie...” Mówiła cicho: „Jeszcze nie, Za wcześnie jeszcze”. Lecz ten, co siedział obok niej, Pamiętał widać tamten dzień... Pod koniec roku, pod koniec roku Z kolegą szedłem, patrzę - są! Ich było ośmiu, cały rząd, Ich było ośmiu, cały rząd I on stał z boku. Ja miałem nóż, myślałem: „Cóż, Nie jestem mięczak, ani tchórz. Uwaga, gady! Uwaga, gady!” Walnąłem kogoś pięścią w twarz, Krzyknąłem głośno: „Chciałeś - masz!” Walnąłem kogoś pięścią w twarz - Wstać nie dał rady. Lecz ten, co siedział obok niej, Nawarzył piwa, krzyknął: „Ej!” I wściekle ryknął, i wściekle ryknął. Za ręce ktoś pochwycił mnie, Kolega krzyknął: „Trzymaj się!” Kolega krzyknął: „Trzymaj się!” Za późno krzyknął. Tym razem oberwałem fest, W więzieniu także szpital jest - Ja tam leżałem, ja tam leżałem. A lekarz zwijał się, jak wąż, „Wytrzymaj, bracie” - mówił wciąż, „Wytrzymaj, bracie” - mówił wciąż. I wytrzymałem. Rozłąka minie, niczym deszcz. Niestety ona z innym jest. Wybaczam, wierzcie. Wybaczam, wierzcie. Rzecz jasna wybaczyłem jej, Bo z tym, co siedział obok niej, Bo z tym, co siedział obok niej, Pogadam jeszcze.        
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1994