W ten wieczór, milcząc cały czas,
Patrzyłem na nią raz po raz,
Jak patrzą dzieci, jak patrzą dzieci,
Lecz ten, co siedział obok niej,
Powiedział do mnie: „Szybko, wiej!”
Powiedział do mnie: „Szybko, wiej!
Oberwiesz przecież...”
I ten, co siedział obok niej,
Zaczynał we mnie, drażnił: „Ej!”
Nie piłem, wierzcie. Nie piłem, wierzcie.
Gdy chciałem odejść, ona mnie
Mówiła cicho: „Jeszcze nie...”
Mówiła cicho: „Jeszcze nie,
Za wcześnie jeszcze”.
Lecz ten, co siedział obok niej,
Pamiętał widać tamten dzień...
Pod koniec roku, pod koniec roku
Z kolegą szedłem, patrzę - są!
Ich było ośmiu, cały rząd,
Ich było ośmiu, cały rząd
I on stał z boku.
Ja miałem nóż, myślałem: „Cóż,
Nie jestem mięczak, ani tchórz.
Uwaga, gady! Uwaga, gady!”
Walnąłem kogoś pięścią w twarz,
Krzyknąłem głośno: „Chciałeś - masz!”
Walnąłem kogoś pięścią w twarz -
Wstać nie dał rady.
Lecz ten, co siedział obok niej,
Nawarzył piwa, krzyknął: „Ej!”
I wściekle ryknął, i wściekle ryknął.
Za ręce ktoś pochwycił mnie,
Kolega krzyknął: „Trzymaj się!”
Kolega krzyknął: „Trzymaj się!”
Za późno krzyknął.
Tym razem oberwałem fest,
W więzieniu także szpital jest -
Ja tam leżałem, ja tam leżałem.
A lekarz zwijał się, jak wąż,
„Wytrzymaj, bracie” - mówił wciąż,
„Wytrzymaj, bracie” - mówił wciąż.
I wytrzymałem.
Rozłąka minie, niczym deszcz.
Niestety ona z innym jest.
Wybaczam, wierzcie. Wybaczam, wierzcie.
Rzecz jasna wybaczyłem jej,
Bo z tym, co siedział obok niej,
Bo z tym, co siedział obok niej,
Pogadam jeszcze.
|