Znowu jakiś żółty blask
Nocą mi się przyśnił
Krzyczę we śnie: „Jeszcze czas!
Rano coś wymyślisz...”
Ale rankiem znów ten sam
Smutek do mnie wraca,
Palę na czczo. Dwieście gram
Piję, lecząc kaca.
E-ech raz, jeszcze raz,
Jeszcze jeden, jeden raz,
E-ech raz, jeszcze raz,
Piję, lecząc kaca.
W szynku biały obrus, stół
I zielone sukno,
Błazen by tam rozkosz czuł,
A mi źle i smutno.
W cerkwi półmrok, światła brak,
Bicie dzwonów z wieży,
W cerkwi wszystko też nie tak,
Nie tak, jak należy
Pnę się, własny gubiąc cień,
Ścieżką kamienistą,
A tam tylko olchy pień,
Razem z lichą wiśnią.
Żeby chociaż piął się bluszcz
Tym ponurym zboczem,
Żebym nie powtarzał już:
Wszystko źle się toczy...
E-ech raz, jeszcze raz,
Jeszcze jeden, jeden raz,
E-ech raz, jeszcze raz,
Wszystko źle się toczy.
Na spotkanie z Bogiem gnam,
Znaleźć go nie mogę,
Ciemny las przed sobą mam,
I w nieznane drogę.
W lesie licho ma swój dom,
Baba Jaga pokój...
A u kresu drogi są:
Szafot, kat i topór.
Jakiś jeździec szuka dnia,
Lecz i tak nie znajdzie:
Nie ma sensu droga ta,
A jej kres - tym bardziej.
W cerkwi, w szynku, tu, czy tam,
Ciemno, źle, i zimno,
Wszystko nie tak, mówię wam,
Nie tak, jak być winno.
E-ech raz, jeszcze raz,
Jeszcze jeden, jeden raz,
E-ech raz, jeszcze raz,
Nie tak, jak być winno.
|