Tyle w życiu przeszedłem, że któż by to zniósł,
Bezlitośnie goniły mnie kule,
No a potem za wszystkie zasługi mnie wiózł
Do mej wioski wojskowy ambulans.
Szofer podwiózł mnie aż pod sam dom,
Na odchodne machnęli mi chłopcy,
Ale coś niespodzianie zakłuło mnie w skroń -
Dom mói dziwnie mi wydał się obcy.
Żona zamiast do piersi przytulić się mi,
Że wróciłem, przeżywszy to piekło,
Na mój widok za głowę złapała się i
Wystraszona do domu uciekła.
Obszczekały na progu mnie psy,
W ciemnej sieni się o coś potknąłem,
Po skrzypiącej podłodze doszedłem do drzwi -
Drżącą ręką od siebie je pchnąłem.
I zamarłem na progu, bo tam, w domu mym
Nieznanego mężczyznę ujrzałem,
Moja żona przy stole siedziała wraz z nim -
To dlatego mnie psy obszczekały.
Kiedy wrogi dopadał mnie strzał,
Gdy w szpitalu leczyłem swe rany,
On spokojnie w mym domu przestawił, co chciał,
Poprzewieszał obrazy na ścianach.
Choć na wojnie widziałem cierpienie i ból,
Śmierć, i rozpacz, i krew, i zagładę,
Jednak powrót do domu był gorszy od kul,
Bo w tym domu czaiła się zdrada.
Pokłoniłem obojgu się w pas,
Dławiąc łzy, kilka zdań wykrztusiłem:
“Masz ci los, co za pech! Pomyliłem z kimś was.
Pod zły adres po prostu trafiłem.
Niechaj sprzyja wam los. Gospodarzu, bądź zdrów.
Oby dobrze się wam układało...”
Wysłuchali cierpliwie w milczeniu mych słów,
Jakby nic się w ogóle nie stało.
Znowu gardło ścisnęły mi łzy,
W pełnej ciszy się z nimi rozstałem,
Ale kiedy zamknąłem za sobą już drzwi,
Cichy szept: “Wybacz mi...” - usłyszałem.
|