Oddech rani mi pierś,
Para leci z mych ust...
I w obłoki się białe zamienia.
Przypomina się pieśń,
Jak zatrzymał się wóz -
Z przerażenia woźnica oniemiał.
Przypomina się pieśń O historii, co źle się skończyła,
Jak woźnica zamarzał Jak w polu dopadła go śmierć...
Blade światło księżyca Podstępnie woźnicę uśpiło.
Nie powiedział mu nikt: Nie śpij, wstawaj! Bij konie i jedź!
Biały puch pokrył Ruś,
Tonie w śniegu mój kraj,
Wokół bryły lodowe i zaspy.
Nie lekceważ mych próśb,
Boże, wiarę mi daj!
Bym nie upadł, bym tylko nie zasnął.
Widać tamten woźnica Był jakimś okropnym dziwakiem,
Może całkiem oszalał I wokół nie widział już nic -
Mógłby rozgrzać się trochę W tę noc, gdyby bił konie batem,
Ale dobre miał serce I zamarzł, bo nie chciał ich bić.
Rozejrzałem się w krąg
I wydarzył się cud -
Nagle dziwny mnie zapał ogarnął:
Jeden ruch, jeden skok
Do przerębli, pod lód!
Żeby przerwać te męki koszmarne.
Chociaż jestem pijany, To nic nie ogrzeje mej duszy,
Mógłbym skoczyć pod lód Z własnej woli, lecz nie z braku sił.
Dusza płacze i krzyczy, Jej krzyk bicie serca zagłusza.
Pochowajcie mnie, proszę, Gdy krew się wysączy z mych żył.
Zamieć jęczy i łka,
Wicher szepcze mi: “Pij...
Ci przeżyją, co winem nie wzgardzą...”
Pij, woźnico, do dna!
Pij i konie swe bij!
No a trzeźwy woźnica zamarza.
|