Wracam z pracy, rąk nie czuję
I roboty mam już dość.
Patrzę, a tu wyskakuje
Od mej żony z łóżka ktoś!
Więc za ramię ją potrząsam:
„Był ktoś tu?"
Ona na to, cała w pąsach:
„Święty Duch!"
Niech no ja cię złapię, Duchu!
Jak ci wtedy dam po uchu!
Nie przeklinam, Boże broń,
Lecz od żony mojej won!
Chociaż słuch o tobie chodzi,
Że natchniony jesteś Duch,
Ale jak się coś urodzi,
Nie pomoże i sam Bóg!
A Maryśka, chociaż słodka,
Urządziła wielki kram.
Obraziła się idiotka:
„Przeszkodziłeś tylko nam!"
Ja z początku czuły byłem:
„Maryś, wiesz..."
Ona tylko odskoczyła:
„Czego chcesz?!"
Wtedy mówię, że w ogóle
(Oczywiście już nie czule):
„Choćby Duch ci nosił hostię,
Choćby miał tysiące lat,
To na pewno w każdej wiosce
Kilka innych babek ma!"
Propozycję żonie składam,
No bo przecież tak czy siak -
Głowę mam nie od parady.
Mówię: „Maryś, zróbmy tak:
Ja w niedzielę wyjdę z domu,
Przyjdzie gość -
To go przyjmij po kryjomu,
Powiedz coś...
Ładnie przykryj go pierzynką,
Potem sygnał daj mi tylko.
Nie pomoże mu i psalm,
Tak mu po łbie wtedy dam!
On się oczywiście podda,
Ja zwycięski zrobię ruch -
I ocalę twoją godność,
Bo to Szatan, a nie Duch!"
Wpadam z kijem i z widłami,
Liczę, że przyłapię go...
Maryś się zalewa łzami,
Więc ją pytam: „No i co?"
„Duch odleciał. Już jest w niebie."
„Jak to? Gdzie?"
„Tego nie możemy wiedzieć,
Lecz on wie.
Jak natchniony śpiewał psalm,
Nawet mi go było żal..."
„Chcesz wykręcić się żartami?!
Niby taki z niego zuch?!"
Pogroziłem jej widłami...
„Niech cię teraz zbawi Duch!"
|