Okropnie zły pewnego dnia
Sen mi się przyśnił.
Tyle w nim uczyniłem zła,
Że strach pomyśleć.
Zdradziłem wszystkich w owym śnie
I rozprawiałem
O swych najbliższych bardzo źle,
I strasznie łgałem.
Odwagi we śnie brakło mi,
Gdy zło widziałem,
Choć pęd do walki miałem lwi,
Bezczynnie stałem.
Znikały wprawdzie raz po raz
Me nocne zbrodnie,
By do namysłu dać mi czas,
I przyjść ponownie.
Nie wybierałem krętych dróg,
Bezczynnie żyłem.
Wędrówką nie trudziłem nóg,
I tchórzem byłem.
Kłaniałem draniom się do pięt
I biłem brawo.
I sam do siebie czułem wstręt,
Lecz śniłem nadal.
Słyszałem nawet własny jęk,
A jednak myślę,
Ze dla mnie znakiem był ten sen,
Bo mi się przyśnił.
Nie ucieszyłem wcale się,
Gdy słońce wzeszło,
Że mary opuściły mnie
I że odeszły.
Co jeśli sen nadejdzie znów,
Gdy znów powróci?
Gdybym do ręki wziąć go mógł,
Żeby wyrzucić.
Umyłem ręce, ale snu
Nie zmyłem wcale,
I powracały dzień po dniu
Nocne koszmary.
Może mi sen nie wróżył nic,
I nie był znakiem,
Ale możliwe, że miał być
Proroctwem jakimś.
Czemu się martwię? Przecież wiem:
Sny nic nie mówią.
Lecz gdy przypomnę sobie sen,
Znów lęk odczuwam.
Bo jeśli sen ostrzegał mnie
Przed jakimś błędem,
To winny znów poczuję się
I winny będę.
Jeśli nastanie czarny dzień,
Jeżeli stchórzę,
O mowie snów przekonam się
Na własnej skórze.
Lecz gdybym słyszał: „Nie szczędź sił -
Spal się do reszty!...“,
To właśnie w takim śnie bym był
Szczęśliwy wreszcie.
|