Gdy nad nadbrzeżem szary zapadł zmierzch,
Na bladym niebie krwawe słońce zaszło,
Marzycieł - junga ruszył w pierwszy rejs, -
W piracki rejs, pod flagą z trupią czaszką.
Głośno fale szumiały i w żagle wiał wiatr,
Bezustannie trzy maszty skrzypiały,
Junga płakał ze szczęścia, promieniał i bladł,
Silne dłonie z wrażenia mu drżały.
Surowy szyper pierwszy przerwał długą ciszę, -
Poradził jundze: „Chłopcze, co tu kryć,
Bądź dżentelmenem, gdy ci los dopisze,
Bo jak bez szczęścia dżentelmenem być?“
Żaglowiec pływał, wielkie łupy kradł,
Nie szczędząc tych, z kim spotkać mu się przyszło.
Niejeden statek i niejeden jacht
Musiał z pokorą uznać jego wyższość.
Kiedy bitwa kolejna skończyła się już,
Łup zdobyty już leżał na stole,
Junga zbladł niespodzianie i chwycił za nóż,
Bo za małą przyznano mu dolę.
Jakiejś dziewczyny krzyk podziwu słysząc,
Junga pomyśleć zdążył: „Co tu kryć,
Bądź dżentelmenem, gdy ci los dopisze,
Bo jak bez szczęścia dżentelmenem być?“
I choć w nieszczęściu był zupełnie sam
(Nawet kapitan nie chciał igrać z losem),
To nie dostrzegał swych krwawiących ran
I swoim wrogom wciąż zadawał ciosy.
Jego okrzyk dziewczynie ostatnim się zdał,
Więc westchnęła i dłonie złożyła, -
Wyskoczyła za burtę i z miejsca wśród fal
Po wsze czasy jej ciało się skryło.
To widząc, junga broń przystawił do swej głowy,
Na spust nacisnął i gdy martwy padł, -
Ostatni z dżentelmenów tym sposobem
W jego osobie nasz opus’cił świat.
|