Kiedy, jak zawsze na spotkanie spiesząc,
Po raz kolejny poślizgnąłem się,
Postanowiłem zerwać z ruchem pieszym, -
Na cztery kółka zmienić nogi dwie.
Nie chciałem igrać z losem bez powodu,
Oliwy lać do ognia, kończyć źle, -
Po prostu szybką jazdą samochodem
Przedłużyć miałem zamiar życie swe.
Gdy w tenisówkach gdzieś przed siebie gnałem,
Żaden w mym życiu nie nastąpił zgrzyt, -
Obiektem kpin i żartów się nie stałem
I nie plotkował o mnie wtedy nikt.
Ale do innej grupy już należę,
Jestem wyklęty i nie jestem „swój“.
Jadę i widzę jak mnie wzrokiem mierzą,
Przez zęby cedząc krótkie słowo „stój!“
Moi znajomi sprytnie i przezornie,
Idąc, z daleka omijali mnie,
Ale tłumiona kiedyś niechęć do mnie
W otwartą wrogość dziś musiała przejść.
Być może zrozumiałem coś opacznie,
Ale entuzjazm mój dość szybko znikł.
Drogówka przyglądała mi się bacznie,
Wręczając na kolejny mandat kwit.
Przywykłem już do tego, że codziennie
Muszę podziwiać ślady nocnej gry:
Na supeł ktoś zawiązał mi antenę...,
Jakby ostrzegał: skończysz tak i ty!
Ktoś nocą, przemykając ulicami,
Odkręcał śruby, kola, szyby bił.
Ja naprawiałem szkody w dzień - rublami, -
I w ciągłych starciach nabierałem sił.
Żeby przeciwnik wreszcie sam się wydął,
Nocami wybierałem się na zwiad,
Ale widocznie działał też kontrwywiad,
Bo nie złapałem nigdy go i tak.
Aż raz (już nic nie mogło być gorszego)
Ktoś z samochodu przedni most mi zdjął...
Niby to drobiazg, tyle że bez niego
I pozostałe części zbędne są.
Wciąż zdobywałem koła, śruby, smary...
I nie za ładne oczy, a za szmal,
Dopóki nie pojąłem, że przegrałem,
Że trzeba sprzedać to, co jeszcze mam.
Trzeba się pozbyć tego, co zostało.
Sezamie, otwórz się! I pozwól mi
Jeździć, jak wszyscy, metrem i tramwajem, -
Tam choć za tobą zamykają drzwi!
Wreszcie szczęśliwy jestem, choć zmęczony,
Uśmiech ozdobi wnet oblicze me.
Nie będę za to już znienawidzony,
Że czterech kółek dorobiłem się!
|